Kiedy siedmioletnia Lulu nie mogła nauczyć się poprawnie grać na pianinie „Białego osiołka” francuskiego kompozytora Jacques’a Iberta, jej matka – Amy Chua – kazała jej ćwiczyć całą noc. Gdy ta w akcie rozpaczy (szarpanie, wymachiwanie pięściami i kopanie nie pomagało) podarła nuty, matka zebrała je, posklejała i umieściła w foliowej koszulce, by sytuacja się nie powtórzyła. Kazała Lulu ćwiczyć tak długo, aż zagra bezbłędnie. Dziewczynka nie mogła wstać od pianina nawet za potrzebą ani gdy zgłodniała.
– Groziłam, że oddam jej domek dla lalek do Armii Zbawienia, że nie dostanie prezentów pod choinkę, że przez dwa, trzy, a nawet cztery lata nie wyprawię jej urodzin – mówi Chua, profesor prawa na uniwersytecie Yale. W końcu zagrała perfekcyjnie. – Sama się później z tego cieszyła i dziękowała – mówi „wzorowa” chińska matka. To jeden z przykładów kontrowersyjnych metod wychowawczych, które opisała. Zdaniem autorki, której książka trafiła na piąte miejsce listy bestsellerów „New York Timesa”, amerykańscy rodzice to mięczaki, a z dzieckiem trzeba postępować surowo.
[srodtytul] Rodzic wie, co dobre[/srodtytul]
Jak przekonuje, chińscy rodzice wychodzą z założenia, że wiedzą, co jest najlepsze dla ich dziecka, toteż jego wola i zachcianki nie mają tu nic do rzeczy. Chińscy rodzice wiedzą też, że dopóki nie jest się w czymś dobrym, nie sprawia to nam przyjemności, dlatego ważne jest, by dziecko ćwiczyło, nawet wbrew własnej woli.
W domu Chua obowiązują ścisłe reguły: córki nie mogą nocować u koleżanek, brać udziału w szkolnych przedstawieniach, oglądać telewizji, grać na komputerze, samodzielnie wybierać zajęć pozalekcyjnych. Muszą być najlepsze w klasie ze wszystkich przedmiotów oprócz WF i zajęć teatralnych, grać na pianinie lub skrzypcach. Nie można stosować taryfy ulgowej.