Stan domaga się bowiem od niego niemal pół miliona dolarów w ramach zwrotu kosztów więziennego utrzymania.
Amerykańscy więźniowie mogą tylko z utęsknieniem westchnąć, czytając o warunkach odbywania kary w UE, a zwłaszcza w słynących z wysokiego standardu szwedzkich zakładach karnych. Za pieniądze podatników można tam w niezłych warunkach poćwiczyć na siłowni, przejrzeć zaległe lektury i przy okazji odłożyć trochę pieniędzy, pracując w więziennym warsztacie.
W ojczyźnie Alcatraz nie ma już tak dobrze. Zgodnie z prawem obowiązującym np. w stanie Illinois, więźniowie są zobowiązani do pokrywania kosztów utrzymania. Przepisy nie są powszechnie znane, bo większość byłych lokatorów cel nie ma majątku, który można by skonfiskować. O istnieniu tego prawa przekonał się jednak niedawno 60-letni Kensley Hawkins, który w połowie lat 80. trafił do Zakładu Karnego Stateville w Joliet niedaleko Chicago. Jak informuje „Chicago Tribune", Hawkins – skazany na 60 lat więzienia za morderstwo 65-latki i próbę zabicia dwóch policjantów – niemal od samego początku pobytu za kratami pracował. W więziennym warsztacie robił meble, za co dostawał dziennie mniej więcej dwa dolary plus małą prowizję od sprzedaży. Pieniądze odkładał, bo chciał je posłać swojej córce. Udało mu się zaoszczędzić 11 tysięcy dolarów.
O pieniądze upomnieli się jednak stanowi urzędnicy. Ich zdaniem tylko za lata 1983 – 2005 spędzone w mało przyjemnym ośrodku z lat 20. XX wieku Hawkins jest winny 455 tysięcy dolarów (ok. 1,36 mln zł). Jego adwokat James Chapman przekonuje, że więźniom i tak potrąca się 3 proc. zarobków na pokrycie kosztów i to powinno wystarczyć.