Zabierajmy dalej biednym i rozdajmy bogatym – mówi bankier będący bohaterem ostatniego filmu Costy Gavrasa „Le Capital", wysiadając z prywatnego samolotu. Nieprzypadkowo ta scena widnieje na plakacie reklamującym film we Francji.
Bo właśnie trwają w tym kraju dyskusje nad wprowadzeniem przez socjalistyczny rząd Francois Hollande'a 75-proc. podatku dla milionerów, tzn. tych, których dochody przekraczają milion euro rocznie.
W odpowiedzi zamożni obywatele opuszczają Francję, kierując się nierzadko do Belgii. Tak zrobił już wcześniej Bernard Arnault, najbogatszy Francuz (majątek wart 41 mld dol. według „Forbesa"), a ostatnio Gerard Depardieu, sława francuskiego kina, który nie przeniósł się jeszcze do Belgii na stałe, ale kupił już posiadłość w wiosce położonej 3 km od granicy z Francją.
Milionerzy jak Żydzi
„Spadaj, bogaty durniu" – skomentował decyzję Arnaulta lewicowy „Liberation", a komunistyczny „L'Humanite" perorował o tchórzostwie, hańbie i moralnej ucieczce.
Z ostatnich badań instytutu badawczego IFOP wynika, że 78 proc. Francuzów nie postrzega dobrze ludzi majętnych. Inna sprawa, że niemal tyle samo chciałoby zaliczać się do tej grupy. Mając takie poparcie, na oskarżanym przez prawicowe media o populizm lewicowym rządzie krytyka tego rodzaju nie robi żadnego wrażenia. Realizuje spokojnie przedwyborcze obietnice. W końcu to sam Francois Hollande zadeklarował publicznie już w 2007 roku, że nie lubi bogatych („n'aime pas les riches"). Przypomina to hasła rewolucji francuskiej o bogaczach-niegodziwcach. Nadal niezapomniane.