Na szkolenia organizowane w ramach zatrudnienia socjalnego, które ma pomóc ludziom wykluczonym stanąć na nogi i znaleźć pracę, państwo wydaje fortunę – średnio ok. 70 tys. zł na osobę. Efekty są jednak fatalne. Posadę znajduje najwyżej co trzecia osoba.
„Instytucje zajmujące się zatrudnieniem socjalnym w niewystarczającym stopniu współpracują z lokalnymi przedsiębiorcami i urzędami pracy. To jeden z powodów słabej skuteczności" – twierdzi NIK w raporcie, do którego dotarła „Rz". Izba skontrolowała, jak państwo pomaga osobom w trudnej sytuacji życiowej.
W Bytowie (woj. pomorskie) ok. 60 osób niedawno skończyło kursy, które okazały się strzałem w dziesiątkę. – Pracę w firmie wytwarzającej okna, która jest na naszym terenie, znalazło ok. 40 proc. osób. Wcześniej zrobili kurs operatora linii do produkcji stolarki PCV – mówi „Rz" Aldona Chwarzyńska z Centrum Integracji Społecznej w Bytowie. Jak zaznacza, wzięcie mają też kursy kucharskie i usług opiekuńczych. – Ci, którzy je ukończyli, w dużej mierze znaleźli posady – wyjaśnia.
Jednak nie wszędzie szkolenia dla osób w trudnej sytuacji życiowej odmieniają ich los. NIK zbadała 29 instytucji do tego powołanych, w tym centra integracji społecznej (CIS), i ma zastrzeżenia do ich efektywności.
Osoby trwale bezrobotne, bezdomne, uzależnione, niepełnosprawne, ale i np. wychodzący z więzień, mogą skorzystać ze szkoleń w centrach integracji, które prowadzą m.in. samorządy. Z kolei ci, którzy podpisali tzw. kontrakt socjalny (np. dostaje się zasiłek z pomocy w zamian za pójście na kurs zawodowy), mogą skorzystać z zajęć klubów integracji społecznej. To ma im pomóc zdobyć umiejętności, zawód i pracę.