Tatuaże w Azji kojarzą się głównie z gangsterami. Japońska mafia, słynna yakuza, ma dużo zasług na tym koncie. Jej członkowie po przystąpieniu do organizacji poddają się długiemu, kosztownemu i niewątpliwie bolesnemu procesowi tatuowania pleców zwanemu irezumi.
Z tatuażami nie można gościć w słynnych japońskich gorących źródłach, onsenach. Rysunki na ciele mogą oznaczać gangsterskie konotacje oraz wiązać się z chorobami, np. wirusowym zapaleniem wątroby. Kto zatem chciałby w takim towarzystwie zażywać kąpieli?
Zarówno w Japonii jak i w Korei Południowej tatuowanie ma nieco odmienny niż w innych częściach świata status. Uważa się je bowiem za zabieg medyczny, do którego wykonywania potrzebna jest specjalna licencja. Dodajmy, że specjaliści od tatuażu zazwyczaj jej nie mają.
Koreańskie ministerstwo pracy chce jednak tę sytuację zmienić i przyznać zawodowi tatuażysty status niemedycznego a zwykłego zajęcia. Miałoby to wpłynąć pozytywnie na rynek pracy. Dotychczas w kraju takie usługi mogli wykonywać jedynie lekarze, pielęgniarki oraz specjaliści od medycyny orientalnej.