Rząd planuje, że w ciągu dwóch lat zastąpi armię z poboru armią zawodową. Zadanie ambitne, ale czy realne? Dziś na konferencji zorganizowanej przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego będą o tym dyskutować politycy i eksperci. Szykuje się burzliwa debata, bo choć reforma planowana jest już na 2010 r., nadal brakuje wielu szczegółów. A te, które się pojawiają, ulegają ciągłym zmianom.
Tak było na przykład z szacunkami na temat planowanej liczebności armii zawodowej. Początkowo szef MON Bogdan Klich mówił, że ma ona liczyć 120 tys. żołnierzy. Po kilku miesiącach to się zmieniło – latem była już mowa o 90-tysięcznym wojsku.
– We wrześniu na posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej minister Klich znów mówił o 120-tysięcznej armii zawodowej. Dziwi mnie to ciągłe zmienianie zdania – mówi Aleksander Szczygło (PiS), były szef MON, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
Zmieniła się także data wprowadzenia reformy. W pierwszych deklaracjach politycy mówili, że stanie się to na początku 2010 r., dziś słyszymy, że będzie to raczej koniec tego roku.
Niedawno wiceminister obrony Czesław Piątas odpowiedzialny za przygotowanie profesjonalizacji armii zapowiedział, że dokładne dane na temat reformy (m.in. oszacowanie, ile będzie kosztować) znajdą się w przygotowywanym właśnie przez Sztab Generalny „Programie rozwoju Sił Zbrojnych na lata 2009 – 2018”. Jak można robić założenia do tak dużej reformy, nie przygotowując wcześniej analizy finansowej? – dziwią się krytycy programu rządowego. MON i Sztab Generalny odpierają zarzuty, twierdząc, że takie analizy są wykonywane na bieżąco.