Tylko 26 proc. łodzian, którzy wybierają się na niedzielne referendum, będzie głosowało za pozostaniem Jerzego Kropiwnickiego na stanowisku prezydenta miasta – wynika z sondażu GfK Polonia dla "Rz".
Na pytanie, czy weźmie udział w referendum, 32 proc. odpowiedziało "zdecydowanie tak", 24 proc. – "raczej tak". I to frekwencja zdecyduje o losie Kropiwnickiego. Aby referendum było ważne, musi wziąć w nim udział 30 proc. mieszkańców (115 tys.). Zwolennicy Kropiwnickiego namawiają więc do pozostania w domach. – Trzeba się modlić o złą pogodę – mówi radny i przedsiębiorca Witold Skrzydlewski.
Ta strategia poskutkowała już w 58 referendach lokalnych – tyle od 2006 r. Państwowa Komisja Wyborcza uznała za nieważne z powodu zbyt małej frekwencji. Natomiast 14 ważnych referendów aż 13 razy spowodowało odwołanie wójta, burmistrza, prezydenta lub rady miasta (wyjątkiem był Sopot, gdzie nie odwołano prezydenta). – Nie sądzę, żeby Kropiwnickiego udało się jeszcze uratować – mówi dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Łódź już w ubiegłym roku odstawała od innych miast. Nawet ci mieszkańcy, którzy byli w miarę zadowoleni z sytuacji w mieście, źle oceniali Kropiwnickiego.
Prezydenta miasta wsparł w czwartek prezes PiS Jarosław Kaczyński, który przyjechał do Łodzi i namawiał do bojkotu referendum. – To próba odwołania dobrego prezydenta – stwierdził szef PiS, które wspierało Kropiwnickiego w staraniach o urząd.
Podpisy pod referendum zebrali działacze SLD wspierani przez związkowe przybudówki. W kampanii najwięcej uwagi poświęcono wizerunkowi Kropiwnickiego: wiele podróży zagranicznych, oraz incydentowi, który opisał "Express Ilustrowany". Prezydent Łodzi miał się zwrócić do strażnika miejskiego: "Gdzie masz ch… czapkę" (obaj temu zaprzeczyli).