Czyli jego prerogatywę można podważyć?
W polskiej konstytucji prerogatywa oznacza wyłącznie działanie prezydenta, które nie wymaga kontrasygnaty premiera. Nie ma żadnej innej treści w tym pojęciu. To nie oznacza, że prerogatywa prezydenta ma moc „uzdrawiania” błędów, które wydarzyły się wcześniej. Cezar rzymski Kaligula mianował swojego konia senatorem - koń nie przestał być koniem, ale cesarz był samowładny. Prezydent nie jest rzymskim cesarzem.
Art. 179 konstytucji mówi, że prezydent powołuje sędziów na czas nieoznaczony. Nie ma tam zapisu o trybie, który pozwalałby na zakwestionowanie tej decyzji.
Jeśli prezydent uzurpuje sobie tu kompetencje, to nie ma to nic wspólnego z prerogatywami. Prerogatywa w konstytucji (art. 144) oznacza jedynie brak konieczności kontrasygnaty premiera. Nie niesie za sobą „uzdrawiającej” treści.
Jeśli tak jest, to czy w przyszłości może się zdarzyć sytuacja, w której ktoś uzna, że dany sędzia został błędnie nominowany i będzie chciał go usunąć ustawą? To prezydent go nie ochroni?
To zależy od konkretnego przypadku. Próbuje pan uogólnić całą sytuację, ale prerogatywa nie ma „uzdrawiającej” mocy. Jeżeli mamy wyrok sądowy, który jest aktem finalnym, to nie oznacza, że nie może zostać podważony ze względu na wcześniejsze błędy stosowania prawa. Tak samo jest z aktem prezydenta.
Chciałbym zapytać, co z orzeczeniami tego tysiąca zakwestionowanych przez projekt MS sędziów?
Projekt to drobiazgowo reguluje. Zasada: orzeczenia sędziów poddawanych sanacji zachowują moc. Warunkowe wznowienie – gdy, po pierwsze, wadliwość obsady sądu była zgłoszona w trakcie postępowania poprzedzającego wydanie wyroku; po drugie, miesiąc na zgłoszenia dla spraw rozstrzygniętych w trybie skargi nadzwyczajnej.
Załóżmy, że jestem osobą, której sprawa została rozstrzygnięta przez takiego sędziego. Nie zgłaszałem żadnych uwag w czasie procesu, bo nie wiedziałem o problemach z praworządnością, jestem zwykłym obywatelem. Teraz dowiaduję się, że niektórzy mogą podważać swoje wyroki, bo zgłaszali uwagi podczas procesu, a ja nie mogę. Choć nabrałem właśnie przekonania, że skład sądu w mojej przegranej sprawie nie był niezawisły. Czy nie jest to nierówność wobec prawa obywateli?
A czy istnieje równość wobec prawa w sytuacji, gdy wyrok był wadliwy, ale nikt tego nie zgłosił?
Ale to inna sytuacja. Ktoś nie zgłaszał problemu, a teraz go zgłasza, jednak ustawodawca mówi, że się to nie liczy, ponieważ nie sygnalizował tego wcześniej.
A czy przedawnienie jest sprawiedliwe i zgodne z zasadą równości? W prawie istnieje mnóstwo podobnych mechanizmów, dlatego nie można tu mówić o nierównym traktowaniu.
Ale czy to jest sprawiedliwe w kontekście tych 400 sędziów? Człowiek traci status, okazuje się, że nigdy nie był sędzią konstytucyjnym, a ja nie mam prawa podważyć jego wyroku, bo wcześniej nie zgłaszałem wątpliwości. Skąd miałem wiedzieć, że będzie z tym jakiś problem? W takim razie idę do Strasburga.
Pan sądzi, że to wygra? Prawo nie jest w pełni sprawiedliwe – bywa co najwyżej proporcjonalne. W przypadku osoby, która nie podnosiła zarzutu wadliwości na etapie procesu i otrzymała dokument z orłem i w imieniu Rzeczypospolitej, istnieje domniemanie, że ten wyrok jest zgodny z konstytucją i pozostaje w mocy.
Dlaczego ten wyrok zostaje utrzymany, skoro osoba, która go wydała, według prawa nie była sędzią?
Domniemanie konstytucyjności takiego wyroku nie zostało podważone, dlatego wciąż pozostaje on pod ochroną konstytucji. W ten sposób zabezpiecza się interesy osób, które działały w zaufaniu do jego treści. Natomiast ci, którzy podnosili zarzut w czasie procesu, nie mieli takiego zaufania, lecz mimo to podporządkowali się wyrokowi – im ustawodawca wychodzi naprzeciw.
Projekt ustawy jest na wczesnym etapie legislacyjnym, może zostanie uchwalony do jesieni. Czy to oznacza, że osoby, które mają obecnie sprawy w sądach przed tzw. neosędziami, powinny wykorzystać ten czas i zgłaszać tak „na wszelki wypadek” wątpliwości co do składu, aby w przyszłości móc podważyć wyrok, jeśli będzie dla nich niekorzystny?
Opowiem historię: w mojej spółdzielni mieszkaniowej odbywa się proces, w którym prezes i jej pełnomocnik zostali skazani na bardzo wysokie kary. Po kilku latach miało się odbyć postępowanie apelacyjne. Termin wyznaczono na grudzień. Sprawę miała rozpatrywać sędzia, która potencjalnie ma być objęta procesem sanacji. W trosce o pewność przyszłego wyroku sędzia sama się wyłączyła z postępowania. W związku z tym sprawa zostanie rozpatrzona już w innym składzie, w czerwcu. To pokazuje, że cały ten bałagan legislacyjny, który został przygotowany, niesie ze sobą realne koszty i ryzyko.
W Polsce mamy 16 mln spraw, a w ciągu kilku miesięcy może być ponad milion spraw trafiających do sądów. Jeśli masowo zaczną napływać wnioski podważające skład sędziowski, powstanie ogromny problem – nie mówiąc już o zaufaniu do całego systemu.
Jest takie łacińskie przysłowie: „Za głupstwa królów płacą ich narody”. Za ten bałagan w wymiarze sprawiedliwości już teraz płacą obywatele. Sanacja wymiaru sprawiedliwości jest konieczna, i to szybko.
A czy koszty nie są zbyt wysokie?
Nie ma innego wyjścia. Traktuję ten projekt jak pomost, jak kładkę, która ma jeden cel: powiedzieć „stop” obecnemu chaosowi prawnemu. Już następnego dnia nie będzie wątpliwych wyroków. Przykładowo, w sądzie okręgowym orzeka trójka osób podlegających sanacji. Gdy ustawa wejdzie w życie, sędziowie zakwalifikowani do „żółtej” grupy będą nadal wykonywać swoje obowiązki bez zmian. Jednak różnica polega na tym, że jeśli wydali wyrok przed wejściem w życie ustawy, mógłby on być podważony. Po wejściu ustawy w życie – nie będzie już takich wątpliwości. I to jest kluczowy efekt – moim zdaniem - wart całego wysiłku.
Ale są inne drogi indywidualna weryfikacja sędziów i postępowania dyscyplinarne, tak nie można?
Indywidualna weryfikacja sędziów oczywiście byłaby wskazana, ale to proces na wiele lat. Tymczasem potrzeba szybkich działań jest pożądana, co podkreśla także Komisja Wenecka w swojej opinii.
Szybkość jest ważna, ale czy jej koszty nie są zbyt wysokie? Nawet w projekcie ustawy przewiduje się łagodniejsze rozwiązania dla asesorów, których negatywne konsekwencje nie dotyczą.
Asesorzy są w innej sytuacji – ich kontakt z KRS był minimalny i sprowadzał się jedynie do stwierdzenia ukończenia szkoły. W przypadku asesorów ich ocena przez KRS nie obejmowała oceny indywidualnego zachowania, a przekształcenie stanowiska asesorskiego w sędziowskie odbywa się bez konkursu. Ponadto nominacja asesorska jest terminowa – później przejdą pełną procedurę przed KRS i uzyskają patent prezydencki. Ich obecny status sędziego ustawowego z czasem przekształci się w status sędziego konstytucyjnego. Różnica między nimi sprowadza się do kwestii gwarancji z art. 180 Konstytucji. Sędzia ustawowy może być przesuwany ze stanowiska, natomiast sędziego konstytucyjnego nie można arbitralnie przenieść.
Czy konflikt o sądownictwo się kiedyś skończy? Nawet jeśli ustawa wejdzie w życie, problem nadal będzie trwał.
Największe zagrożenie pojawi się, jeśli wybór nowej KRS odbędzie się w obecnej, napiętej atmosferze. Jeśli będzie przypominać polityczną walkę zamiast rzeczowej naprawy wymiaru sprawiedliwości, to sytuacja może się tylko pogorszyć. Od początku podkreślałam, że ustawa nie ma być weryfikacją, lecz sanacją – uporządkowaniem mechanizmu sądownictwa. Jeśli sprowadzimy całą reformę do weryfikacji i wykluczeń, to faktycznie możemy doprowadzić do dalszej destabilizacji.
Ale co z tymi sędziami, którzy zostaną usunięci? Przecież trafili do zawodu w dobrej wierze.
Nie można powiedzieć, że wszyscy sędziowie dostali „złote jabłko”. Już od stycznia 2020 roku uchwały trzech izb wskazywały na poważne nieprawidłowości. TSUE i ETPC systematycznie wydawały orzeczenia podważające kształtowanie korpusu sędziowskiego – proces narastał i w końcu osiągnął punkt krytyczny. Dla mnie cezurą jest wyrok trzech izb. Od tego momentu nie można już mówić, że ci sędziowie działali w dobrej wierze.
Ale w latach 2018–2020 nowa KRS już opiniowała wnioski dla nominacji przez prezydenta. Czy można było wtedy wiedzieć, że sprawa się rozwinie w taki sposób? Uchwalono ustawę, stworzono ścieżkę dojścia do zawodu sędziego, ludzie uwierzyli w system, budowali kariery, a po sześciu latach zostają usunięci.
To nie jest idealny model postępowania. Państwo wszystkich zawiodło. Nie chodzi jednak teraz o „dorzynanie watahy” (cytuje brzydkie określenie) zwłaszcza wobec sędziów z tzw. „żółtej grupy”. Natomiast „czerwona grupa” to osoby, które aktywnie liczyły na korzyści, np. awanse do Sądu Najwyższego czy szybkie przejście w stan spoczynku. To osoby, które miały większą świadomość konsekwencji i od których można więcej wymagać.
Większość zdegradowanych sędziów zapewne skieruje sprawę do Strasburga, walcząc o swoje prawa.
Zapewne. I to będzie normalne. Stąd zresztą wniosek o opinię do Komisji Weneckiej, aby ograniczyć potencjalne negatywne konsekwencje. Jeśli opinia będzie korzystna, można się na nią powoływać w Strasburgu jako argument pomocniczy.
Pani sędzio, na koniec chciałbym zapytać: za jakiś czas zmieni się władza. Nie obawia się pani, że to wszystko się nie skończy? Że chaos i bałagan będą jeszcze większe niż teraz? I koszt tej operacji się jednak nie zwróci?
Niebezpieczeństwo – oczywiste. Jeżeli nastąpią manipulacje przy składzie KRS a nowe konkursy będą prowadzone pod hasłem rewanżu i „wycinam nieswoich” to znaczy że nie potrafimy się uczyć na własnych błędach. I nie zasługujemy na standard państwa prawa właściwy dla wspólnoty demokratycznej.
Prof. Ewa Łętowska jest sędzią TK w stanie spoczynku, pierwszym polskim RPO