Casus sędziego Mirosława Topyły z sądu w Żyrardowie, zabierającego na stacji paliw nienależący do niego banknot 50 zł, odbił się tak szerokim echem w polskim społeczeństwie, że właściwie nie trzeba go przybliżać. Zapis z monitoringu stacji ujawniono w mediach i widzieli go chyba wszyscy. Dostatecznie nagłośnili go też przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości. Sprawa budziła zrozumiałe kontrowersje, a oczywiste jest, że złodziej nie może być sędzią.
Sprawa nie była jednoznaczna
Wierzę jednak, że przynajmniej raz w życiu zdarza się każdemu zrobić coś zupełnie roztargnionego. Ja sam parę lat wstecz, w okresie kumulacji przepracowania i niewyspania, pojechałem samochodem do przedszkola mojej córki, by ją tam zawieźć... bez córki, która pozostała w domu. Jako karnik sędzia Topyła znał w tym wypadku wysoką jakość monitoringów montowanych na stacjach paliw (na pewno choć raz miał w referacie sprawę o kradzież paliwa). Wiadomo było, że pokrzywdzona szybko się zorientuje w braku pieniędzy i nakaże pracownikowi stacji sprawdzenie na monitoringu, gdzie się podziały. Z akt prowadzonych spraw sędziowie znają przy tym bardziej dochodowe i mniej ryzykowne sposoby nielegalnego zarobkowania. Mało prawdopodobne, by akurat w takiej sytuacji sędzia był skłonny do położenia na szali całej kariery zawodowej. Sytuacja z filmu też nie była jednoznaczna od strony podmiotowej zachowania sędziego. Reasumując, sam skłaniam się do poglądu, że było to przeoczenie, a nie celowy akt kradzieży. Przyznaję jednak, że sprawa nie była jednoznaczna i nawet w rozmowach z innymi sędziami zdania były podzielone.
Takie też było postępowanie dyscyplinarne – skoro po wyroku skazującym w pierwszej instancji ostatecznie doszło do jego zmiany w Sądzie Najwyższym, wydawałoby się, że wydany niedawno prawomocny wyrok uniewinniający zakończy całą sprawę. Nic bardziej mylnego... Oto w prasie znalazłem informację, że wiceminister Łukasz Piebiak zwrócił się do Kolegium Sądu Okręgowego w Płocku i Krajowej Rady Sądownictwa z wnioskiem o rozważenie wystąpienia do sądu dyscyplinarnego o przeniesienie sędziego do sądu położonego w innym okręgu sądowym. W uzasadnieniu minister wyraża wątpliwość: „(...) czy społeczny odbiór zaistniałej sytuacji z udziałem sędziego, analizowany przy uwzględnieniu specyfiki stosunkowo niewielkiego miasta, jakim jest Żyrardów, stanowi obiektywną okoliczność, której zaistnienie może prowadzić do konieczności podjęcia działań sanujących powagę stanowiska sędziego przez przeniesienie Mirosława Topyły poza obszar okręgu Sądu Okręgowego w Płocku, do sądu położonego w sąsiednim okręgu (...)". Już na pierwszy rzut oka uzasadnienie wniosku budzi zdziwienie. Biorąc pod uwagę skalę nagłośnienia sprawy, bez względu na to, czy sędzia Topyła pozostanie w Żyrardowie czy trafi np. do Łodzi, latami będzie kojarzony z kwotą 50 zł. Niczego tu nie zmieni jego przeniesienie. Nie można też nie dostrzec, że do wątpliwej sławy sędziego walnie przyczynili się przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości i środki masowego przekazu związane z obecną opcją rządzącą. Czyż to nie był jeden z „koronnych" dowodów na rzekomą degenerację „kasty sędziowskiej", przywoływanych na uzasadnienie konieczności pilnego przeprowadzenia reformy sądownictwa?
Gdy teraz zastępca ministra, który pierwotnie także swoimi działaniami nagłośnił całą sprawę, wywodzi, że sędziego trzeba przenieść, bo utracił wiarygodność i szacunek, musi to budzić zastrzeżenia.
Wola ludu
Zachowanie wiceministra nie jest przypadkowe. Zwłaszcza w mediach prawicowych zawrzało po zapadłym w Sądzie Najwyższym wyroku uniewinniającym. Skoro elektorat partii rządzącej domaga się głowy sędziego Topyły, nie bacząc na fakt uniewinnienia, wiceminister niczym cezar skierował kciuk do dołu, wydając jasne polecenie posłusznym gladiatorom z KRS i sądów dyscyplinarnych. Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po woli ludu!