Niezawisłość i powaga urzędu sędziego musi się łączyć z efektywnym systemem oceny jego pracy, choć w praktyce bywa to trudne.
Pokazuje to sprawa Elżbiety Z., sędzi sądu rejonowego w jednym z mazowieckich miast powiatowych. Pozwała ona Sąd Okręgowy w Płocku (przełożony nad jej sądem) za to, że w jednej sprawie (potem się to powtórzyło) skorzystał z tzw. wytyku sędziowskiego, wskazując na dwa poważne błędy w wydanym przez sędzię wyroku. Mimo śmierci jednej ze stron procesu nadal go prowadziła (nie zawiesiła postępowania), a w wyroku wskazała wśród pozwanych „spadkobierców” zmarłego. SO nakazał ponowne rozpoznanie sprawy.
Wytyk sędziowski reguluje art. 40 prawa o ustroju sądów powszechnych: sąd odwoławczy (apelacyjny lub okręgowy) w razie stwierdzenia przy rozpoznawaniu sprawy oczywistej obrazy przepisów wytyka uchybienie właściwemu sądowi, o czym zawiadamia prezesa sądu (przy poważniejszych uchybieniach także ministra sprawiedliwości).
Od takiego wytyku nie ma jednak odwołania, więc sędzia pozwała SO – formalnie jest to sprawa o ochronę dobrego imienia. – Gdy oceniano mnie przed awansem (do którego nie doszło), sędzia wizytator napisał, że nie jestem powściągliwa w swych żądaniach, a chodziło m.in. o ten właśnie proces – mówiła we wtorek przed warszawskim Sądem Apelacyjnym Elżbieta Z. – Gdy zaś w latach 90. sędziowie występowali z pozwami o podwyżkę wynagrodzenia, nie przyłączyłam się, gdyż uważam, że żądania majątkowe nie licują z powagą sędziego. Tu zaś dotknięto nie tylko mojej osoby, ale urzędu, który pełnię – argumentowała poruszona sędzia.
Jej zawodowych kompetencji nikt właściwie nie kwestionuje (ma już ponad 30 lat stażu). W sięgnięciu po wytyk (później były trzy następne) sędzia dopatruje się rodzaju szykany, mobbingu. Przyczyn takiego zachowania części jej środowiska upatruje w tym, że była dość aktywna, wypowiadała się publicznie, np. w sprawie zapaści w sądach: że to nie tylko wina zbyt niskich nakładów czy złego prawa, ale też samych sędziów.