O tym m.in. mówiono w piątek i sobotę w polskim Trybunale Konstytucyjnym, który gościł sędziów sądów konstytucyjnych Ukrainy i Gruzji.
Nam nie podoba się przede wszystkim to, że sędziów TK na dziewięcioletnie kadencje wybiera upolityczniony z natury rzeczy Sejm. Wątpimy, by desygnowany przez daną partię prawnik mógł być w swojej działalności orzeczniczej całkowicie niezależny politycznie.
W sądach konstytucyjnych Gruzji i Ukrainy (młodszych od naszego o dziesięć lat) sędziów wybierają w równej liczbie: prezydent, parlament i władza sądownicza. Na Ukrainie desygnują po sześciu sędziów, w Gruzji – po trzech.
Podobny tryb wyboru sędziów TK prawnicy zachwalali półtora roku temu, kiedy staliśmy przed wyborem jednocześnie aż sześciu nowych sędziów i istniała obawa, że zarekomenduje ich jedna rządząca wówczas opcja polityczna.
Problem grupowej wymiany sędziów znają także goście. W Gruzji w 2006 r. wymieniono także sześciu sędziów, ale stanowili oni aż 3/4 składu. Sędziowie podkreślają jednak, że nie miało to związku z „rewolucją róż”, lecz wynikało po prostu z upływu kadencji. Przewidują, że z upływem czasu i u nich kadencje sędziów zróżnicują się w naturalny sposób.