Do niedawnego felietonu redaktora Marka Domagalskiego („Najnowsze pytanie SN do TSUE oddala kompromis w sporze o sądy") miałem tę uwagę, że jego krytyczna ocena ostatniego pytania prejudycjalnego siedmiu „starych" sędziów SN, poświęconego statusowi nowych sędziów SN, nie zawierała próby określenia, na czym miałby tu polegać rzekomy kompromis sędziów z rządem ani w jakim zakresie opcja rządząca obecnie w ogóle wykazuje chęć jakichkolwiek dalszych ustępstw. Jeśli gdzieś się cofa w sprawach sądownictwa, to przecież właśnie tylko pod presją instytucji europejskich, spowodowaną aktywnością „niepokornych" sędziów. Praworządność nie jest zresztą właściwą materią do zawierania przez sędziów jakichkolwiek kompromisów, bo wydaje się być akurat tym polem, gdzie powinni szczególnie twardo obstawać przy pryncypiach. Czyżby elastyczność polityczna sędziego stawała się w obecnych czasach przymiotem, a niezłomność – wadą? Jeśli tak, to chyba nic nie wynieśliśmy z tych 30 lat, jakie minęły od 4 czerwca 1989 r. A także poprzedzających ową datę strasznych czasów, gdy oczekiwano, że sędzia będzie skazywał na podstawie dekretu o stanie wojennym, nie przejmując się kwestią jego legalności, a komunistyczna władza też żądała od niego swoistego kompromisu: między chęcią trwania w zawodzie a odczuciami własnego sumienia prawnego.