Sytuacja władzy sądowniczej w Polsce jest coraz częściej przedmiotem zainteresowania opinii publicznej. I nie chodzi tylko o przedłużający się konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego, ale także o sądownictwo powszechne. W środowisku sędziowskim daje się zaobserwować napięcie, pojawiają się coraz to bardziej niesamowite plotki i obawy o dalsze losy trzeciej władzy. Sytuacji nie ułatwiają politycy partii rządzącej, którzy z jednej strony celują w nieprzychylnych (mówiąc delikatnie) wypowiedziach wobec środowiska sędziowskiego, a z drugiej trzymają w niepewności, jakie są ich rzeczywiste zamiary.
Pominę tu kwestię Trybunału Konstytucyjnego. Poświęcono jej wiele publikacji, w tym mojego autorstwa (np. „Demokratyczne państwo bezprawia", rp.pl z 8 marca 2016 r.) i zapewne wiele jeszcze powstanie, więc pozostanę przy kwestiach dla przeciętnego sędziego najbliższych, czyli zmianach w ustroju sądów powszechnych.
Podstawową kwestią jest ustalenie, czy zagrożenia dla niezależności sądów powszechnych są na tyle duże, że wymagają nadzwyczajnych reakcji. Czy istotnie można twierdzić, że larum grają, bo nieprzyjaciel w granicach? Czy podstawy niezależności sądów powszechnych są zagrożone? I jaka jest przyczyna tych zagrożeń?
Politycy chcą kontrolować
Warto przypomnieć, że kwestia ograniczania przez dwuwładzę ustawodawczo-wykonawczą niezależności władzy sądowniczej jest znana już od lat i wielu ministrów z różnych partii już tego próbowało. Warto wspomnieć choćby ministra Krzysztofa Kwiatkowskiego, który sygnował przepisy wprowadzające m.in. oceny okresowe sędziów czy menedżerski system zarządzania sądami, podporządkowujący w istocie sferę administracji sądowej urzędnikom podległym ministrowi; ministra Jarosława Gowina, który zamroził waloryzację wynagrodzeń sędziów, a swym sztandarowym pomysłem uczynił likwidację małych sądów; czy ministra Marka Biernackiego, który zapragnął m.in. bezpośredniego dostępu do akt sądowych i ograniczenia roli sędziów rejonowych w samorządach. Nie jest dziełem przypadku, że to poseł partii poprzednio rządzącej (późniejszy wiceminister) Jerzy Kozdroń zasłynął stwierdzeniem, że państwo (rozumiane jako rząd) musi mieć nad sędziami kontrolę.
Stojąca na straży niezawisłości Krajowa Rada Sądownicza jakoś nie wpadła wówczas na pomysł zwoływania nadzwyczajnych kongresów sędziów, a zgłaszane przez środowisko postulaty kolejnych skarg konstytucyjnych nieraz ignorowała. Z kolei Trybunał Konstytucyjny niemal zawsze uznawał, że kolejne ograniczenia niezależności sądownictwa powszechnego nie naruszają bynajmniej konstytucyjnej zasady odrębności władz. W ogóle mu nie przeszkadzało np., że przedstawiciel władzy wykonawczej może zupełnie dowolnie tworzyć i znosić sądy, powoływani przez ministra dyrektorzy sądów obejmują pełną władzę nad administracją i finansami sądów (zakwestionowano tylko częściowo tryb ich odwoływania), a parlament – wbrew gwarancjom konstytucyjnym – zamraża na rok sędziowskie wynagrodzenia. Szczególnie należy zwrócić uwagę na wyrok z 15 stycznia 2009 r. (K45/07), w którym Trybunał Konstytucyjny stwierdził (niestety) konstytucyjność modelu nadzoru ministra sprawiedliwości nad działalnością administracyjną sądów powszechnych. I nie przeszkadzało mu, że wówczas minister sprawiedliwości był – tak jak obecnie – jednocześnie prokuratorem generalnym, co teraz jest istotnym argumentem przeciwko ministerialnemu nadzorowi. Oczywiście można nie zgadzać się fundamentalnie z ówczesną linią orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego, trudno jednak całkowicie ją ignorować.