Rauschenberg znów podbija Wenecję

Rok po śmierci słynnego pop-artysty wystawiono jego assemblages z lat 80. i 90. Po raz pierwszy dzieła Roberta Rauschenberga zebrano razem – większość pochodzi ze znanych prywatnych kolekcji

Aktualizacja: 19.06.2009 09:32 Publikacja: 19.06.2009 09:30

Po zwiedzeniu pawilonów biennale, pobiegłam do pałacu-muzeum Peggy Guggenheim. Wystawa ogromnie mi się podobała – prace na luzie, z humorem, do tego znakomite plastycznie. I zaskakująco współczesne. W tym duchu tworzy dziś awangarda.

Chodzi mianowicie o eksponowane ubóstwo tej sztuki. Jakby artysta nabijał się z rynku, z wyśrubowanych cen. Bo „Gluts” pochodzą ze złomowisk. To obiekty posklejane (stąd nazwa) z porzuconych, pogiętych i zdezelowanych odrzutów naszej cywilizacji. Pordzewiałe karoserie, wystające sprężyny z łóżka, połamane znaki drogowe i inne, trudne do rozpoznania elementy kiedyś przydatnych i cennych przedmiotów. Robert Rauschenberg zamienił te śmieci w inteligentne plastyczne „rebusy”. Wykonywał je między 1986 a 1987 rokiem, i powrócił do nich prawie dekadę później, już częściowo sparaliżowany. Rzadko pokazywane „Sklejki” (jak można przetłumaczyć tytuł cyklu), stały się tegorocznym weneckim „odkryciem”. Uświadomiły, że mistrz do końca nie stracił kreacyjnych sił ani poczucia humoru.

Na przykład „Glutomiarka” składa się z prawdziwych miarek murarskich. Tyle, że jak wszystkie „Sklejki” nie trzyma pionu ani wzorca miary z Sevres. Autor często nadawał tytuły wykorzystując dominującą w rzeźbie barwę. I tak, „Blood Orange Summer Glut” skonstruowany został z pomarańczowych, przeżartych rdzą metalowych skrzynek. „Śnieżny kryształowy krab” może kształtem kojarzyć się ze skorupiakiem – zwieńcza go coś a la szczypce. A że dzieło utrzymane jest w bieli, odniesienie do śniegu też właściwe. Ważne są również pory roku, także ujawniane w nazwach.

Ekspozycję uznano za jedno z najciekawszych wydarzeń towarzyszących 53. Biennale Sztuki. Jak przed 45 laty, o Rauschenbergu znów nad Adriatykiem głośno.

Bo w 1964 roku nazwisko Rauschenberg było na ustach wszystkich. Powód: pierwszy Złoty Lew w historii weneckiego Biennale Sztuki (wtedy istniejącego od 70 lat), przyznany twórcy zza oceanu. Wielu odczytało to – i słusznie – jako symboliczny koniec kulturalnego prymatu Europy.

Bohater tego wyczynu zmarł rok temu w maju, w sławie i dobrobycie. Gigant pop-artu, inicjator minimalu, twórca happeningów i awangardowych spektakli baletowych. Udzielny książę wyspy Captiva na Florydzie, właściciel plaży, dżungli, dziewięciu domów i pracowni.

Ostatnie sześć lat z osiemdziesięciu dwóch, które dane mu było przeżyć, był niepełnosprawny. Ale choć wylew unieruchomił mu część ciała, nadal działał, posługując się lewą ręką oraz grupą asystentów. Jak wielu wielkich artystów uważał, że sztuki nie można nauczyć się – z tą „skazą” człowiek się rodzi. „Kończę pracę, gdy zaczynam rozumieć obraz albo się nim nudzić – używam tych słów wymiennie, bo dla mnie znaczą to samo”, wyznał kiedyś.

Teksańczyk, rocznik 1925. Wnuk niemieckiego emigranta i Indianki Cherokee, otrzymał imiona Milton Ernest. Wychował się w zapadłej dziurze na południu, w biedzie. Matka z oszczędności szyła koszule ze skrawków tkanin. W dojrzałym wieku Robert – imię przybrane przez Rauschenberga – przyznał, że matczyna patchworki stały się dlań artystyczną inspiracją. Jego droga do sztuki wiodła przez studia farmakologiczne, udział w wojnie, podróż do Paryża i niepełne artystyczne studia. Pomogło mu też małżeństwo z Susan Weil, nowojorską malarką. Związek długo nie przetrwał – homo skłonności Rauschenberga wzięły górę. Wkrótce zamieszkał na Manhattanie z Jasperem Johnsem, prawie równolatkiem, także gejem. Wespół firmowali dekoracyjne malowidła do witryn ekskluzywnych magazynów (ścigając się z Warholem).

W latach 50. ujawnianie homoseksualizmu graniczyło z heroizmem. Nawet w liberalnym Nowym Jorku potrzebny był potężny protektor. Johns i Rauschenberg znaleźli go w osobie Leo Castellego, marszanda z ambicjami. W 1958 roku cała trójka ruszyła na podbój świata i europejskiego rynku sztuki.

W 1964 roku Castelli przypuścił szturm na weneckie biennale. Zaangażował wielkie pieniądze i uruchomił międzynarodowe kontakty. Odniósł sukces, choć z problemami: Złotego Lwa dla Rauschenberga oprotestowano. Krytycy załamywali ręce nad amerykańskim złym smakiem, szeptano o „sekretnym budowaniu kulturalnego imperializmu”.

Istotnie, zwycięstwo Rauschenberga w Wenecji miało polityczny podtekst. Przypomnę: artystyczna ekspansja Nowego Świata była konsekwencją posunięć prezydenta Kennedy'ego, chodziło o umniejszenie roli Francji, po tym, jak de Gaulle wycofał się ze struktur NATO. Pierwszy krok – to umniejszenie prestiżu francuskiej kultury.

Ameryka musiała zdominować Europę czymś nowym, frapującym, pożądanym. Tą tajną bronią stał się pop-art. Rauschenberg nie był jedynym twórcą tego nurtu, lecz przez moment stał się najsłynniejszy.

Co zadecydowało o jego sukcesie? Zniesienie podziału na rzeczy brzydkie i piękne, szlachetne i poślednie. „Współczuję tym, którzy postrzegają podstawki pod mydło czy butelki Coca Coli jako brzydkie. Jakże muszą się męczyć, otoczeni tym na co dzień !” – żartował.

Poczucie humoru było jego atutem. Oraz zmysł absurdu. W 1953 roku było zdobył, a następnie wytarł gumką rysunek de Kooninga, guru malarstwa. Eksperymentował też na scenie. Wspierały go dwie wielkie indywidualności: John Cage i Merce Cunningham, wybitny choreograf. Sam artysta też opracowywał układy taneczne czy quasi-taneczne, a nawet występował. Na wrotkach. Kiedyś czas trwania spektaklu pozostawił do decyzji… psa. Jak długo zwierzę pozostanie na scenie, tak długo aktorzy nie przerwą akcji.

W 1955 roku wystawił „Łóżko”. Prawdziwe. Własne (o 40 lat wyprzedził pomysł Tracey Emin). Zawiesił jak obraz na ścianie kołdrę uszytą z kawałków, prześcieradło i poduszkę, wszystko pobryzgane czerwoną farbą. Wybuchł skandal. Co ciekawe, nie była to wyłącznie prowokacja, lecz dokument żałosnego finansowego położenia autora. Był jeszcze „Kanion” z wypchanym orłem przytroczonym do płótna i „Monogram” ze spreparowaną kozą, opasaną oponą. I właśnie za combines paintings historia sztuki przyznała Rauschenbergowi miejsce w pierwszej lidze. „Głuts” to swego rodzaju kontynuacja tamtej serii – kombinowane rzeźby. Ale dziś nikogo nie szokują. Przeciwnie, są odbierane jako łabędzi śpiew klasyka pop-artu.

[i]Wystawa czynna do 20 września. Więcej na stronie [link=http://www.guggenheim-venice.it/inglese/exhibitions" "target=_blank]http://www.guggenheim-venice.it[/link][/i]

Po zwiedzeniu pawilonów biennale, pobiegłam do pałacu-muzeum Peggy Guggenheim. Wystawa ogromnie mi się podobała – prace na luzie, z humorem, do tego znakomite plastycznie. I zaskakująco współczesne. W tym duchu tworzy dziś awangarda.

Chodzi mianowicie o eksponowane ubóstwo tej sztuki. Jakby artysta nabijał się z rynku, z wyśrubowanych cen. Bo „Gluts” pochodzą ze złomowisk. To obiekty posklejane (stąd nazwa) z porzuconych, pogiętych i zdezelowanych odrzutów naszej cywilizacji. Pordzewiałe karoserie, wystające sprężyny z łóżka, połamane znaki drogowe i inne, trudne do rozpoznania elementy kiedyś przydatnych i cennych przedmiotów. Robert Rauschenberg zamienił te śmieci w inteligentne plastyczne „rebusy”. Wykonywał je między 1986 a 1987 rokiem, i powrócił do nich prawie dekadę później, już częściowo sparaliżowany. Rzadko pokazywane „Sklejki” (jak można przetłumaczyć tytuł cyklu), stały się tegorocznym weneckim „odkryciem”. Uświadomiły, że mistrz do końca nie stracił kreacyjnych sił ani poczucia humoru.

Pozostało 84% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl