Nastała moda na grzebanie w przeszłości naszej sztuki. W ostatniej dekadzie bodaj najczęściej wracamy do szczególnego momentu, kiedy socrealizm został unieważniony i twórcy poczuli kreacyjną swobodę.
Po śmierci Stalina ludzi sztuki ogarnęła euforia. Poluzowało we wszystkich aspektach bytu: „…wiatr odnowy wiał, darowano resztki kar, znów się wolno było śmiać" – jak to zgrabnie ujął zespół Perfect.
Wtedy wybuchła abstrakcja. Niestety, tendencje u nas uchodzące za awangardę na świecie były już anachroniczne… Dla nas nowoczesność (wolność?) oznaczała malarstwo materii lub kubizowanie form oraz eksperymenty z nietradycyjnymi surowcami.
Kiedy dziś oglądam te „poprzełomowe" prace, zdumiewa mnie ich… nieśmiałość. Nieduże formaty, przyszarzona, ciemna kolorystyka, delikatne kształty, czasem tylko gruba, reliefowa faktura. Bardzo kulturalna rewolucja.
Takie właśnie odczucia towarzyszyły mi na wystawie „Nowoczesne lata 50. Trendy i przemiany" w Galerii Gaga. Nie ma tam podręcznikowych dzieł. Szefowie galerii dotarli do nieznanych, dotychczas nieeksponowanych prac 14 autorów. Są m.in. Pągowska, Kobzdej, Lebenstein, Jaremianka, a w ich towarzystwie – Szwacz, Ziemski, Paklikowska-Winnicka, Artymowska.