Wracając do ptaka Dudiego. Od 1970 roku występował na łamach „Szpilek". Z tej satyrycznej ambony wygłaszał teksty śmieszne, absurdalne, zarazem drapieżne, pełne anarchistycznych poglądów. Miał niezliczone rzesze fanów – każdy chciał, jak Dudi, olewać reguły i rygory, prowadzić żywot niezależny, a bogaty. No i nie chodzić do fryzjera.
Było to w epoce gierkowskiej, kiedy w Polsce trwał etos „Hair", hipisów i Zachodu. Autorowi dane było na własnej skórze doświadczyć tego, co dla większości jego pokolenia było marzeniem. Przez dwa lata mieszkał w Londynie (od 1971 do 1972 roku), ale wrócił do Warszawy. Zdarzały mu się także kilkumiesięczne wypady do Francji i Holandii, ale bez emigracyjnych konsekwencji. Dopiero zaproszenie do amerykańskiego Aspen (w Kolorado) na międzynarodowy spęd grafików sprawiło, ze na dłużej wyrwał się z kraju. Rok 1977. Objechał całe Stany, zatrzymał się w Nowym Jorku. Cały czas towarzyszyła mu żona Magda Dygat, córka znanego pisarza, sama też parająca się literaturą. Do dziś w sprawach sercowych nic nie zmieniło się u Dudzińskiego. Magda forever.
Wydawało mu (im) się – Nowy Jork też forever. Jednak, gdy wrócili na święta Bożego Narodzenia '89, zmienili zdanie. W Polsce zaczęło robić się ciekawie. Mieli mieszkanie na Mokotowie – żadne cudo, w bloku – ale nie było problemu z zatrzymywaniem się. Od tej pory „zaczęło cykać", jak mówi Andrzej. Czas dzielili między dwa miasta: pół roku Warszawa, drugie pół – Nowy Jork.
Dziesięć lat temu zmienili adres: kupili 100-metrowy apartament przy Alejach Ujazdowskich, w starej kamienicy. Wyremontowany według upodobań i potrzeb. Ostatnio ten transoceaniczny wahadłowiec jest coraz bardziej męczący. Loty stały się koszmarem, uważa Andrzej. Za to częściej podróżują po Europie.
– Obydwoje z Magdą uważamy, że podróże to najprzyjemniejsza strona życia. Kompletne zaburzenie rutyny codzienności. Monotonia zabija. Każde zajęcie, choćby najatrakcyjniejsze, lecz wykonywane stale, zamienia się w udrękę.
Pytam – gdzie mu się najlepiej pracuje? I jak?