W „Chopinie bez fortepianu" instrument zastąpił aktorką Barbarą Wysocką. Ubrana w długą suknię wychodzi na estradę, siada przy fortepianie, przeciera ręce, poprawia swój stołek. I Polska Orkiestra Radiowa pod dyrekcją Jacka Kaspszyka zaczyna grać Koncert e-moll Chopina.
Jest w tym utworze długa instrumentalna przygrywka, podczas której Barbara Wysocka przygotowuje się do występu. Kiedy wreszcie powinniśmy usłyszeć pierwsze akordy fortepianu, zamiast nich atakuje nas fala słów. Sylaby zastępują nuty, które powinien zagrać pianista, bo jego partii tym razem nie usłyszymy.
Dwa koncerty Chopina: e-moll i f-moll, każdy składa się z trzech części. Z nich Michał Zadara stworzył złożony z sześciu epizodów wielki monolog. Barbara Wysocka wypowiada go z niesamowitą ekspresją, ale jak może być inaczej, gdy tekst ma być zgodny z dynamiką muzyki, z kaskadą dźwięków, z granymi zazwyczaj w zawrotnych tempach perlistymi pasażami, które trzeba zastąpić słowami wypowiadanymi z prędkością karabinu maszynowego.
O czym jest ten monolog? Oczywiście o Chopinie, jego muzyce i strukturze obu utworów, ale również o jego kaprysach, lękach, marzeniach i słabostkach. Ale to także monolog o nas samych, o tym, co zrobiliśmy z chopinowską tradycja i jak ją często trywializujemy. Skoczna melodia krakowiaka z trzeciej części Koncertu e-moll została banalnym wierszem o Chopinie, powtarzanym kilkakrotnie tak, jak w muzyce wraca ten sam temat. Przejmujące Larghetto z Koncertu f-moll to dramatyczny krzyk rozpaczy samego Chopina, finał to przypomnienie 13 grudnia 1981 roku, kiedy to wówczas również grywano Chopina.
Przez prawie 90 minut mieszają się wątki, tematy i epoki. Z salonu pani Kickiej, w którym grał 15-letni Fryderyk, przenosimy się do naszych czasów i Barbara Wysocka zadaje jakże często dziś powtarzane pytanie: „jak tu, k... wa, żyć"?