Kiedy Jacek Sempoliński w ubiegłym roku w sali Zachęty odbierał Złotą Glorię Artis, wielu wspominało wielką wystawę jego dokonań otwartą w tych salach przed dziesięciu laty. Gdy zapytałem artystę, kiedy będzie następna, powiedział z lekkim uśmiechem: „Już chyba po śmierci". Niestety, miał rację. Wczoraj w sopockiej Państwowej Galerii Sztuki otwarto jego retrospektywę.
Uczeń Eugeniusza Eibischa, absolwent warszawskiej ASP, od połowy lat 50. XX wieku. związany z tą uczelnią, szybko stał się jej cenionym profesorem. Dla studentów był zawsze kimś niezwykle inspirującym, choć sam przyznał w jednym z wywiadów:
– Moja twórczość przy użyciu środków tradycyjnych, jakimi są farba, kredka, ołówek, w porównaniu z pracami młodych artystów jest nazbyt estetyczna i elegancka.
Jego dorobek malarski, co widać wyraźnie na sopockiej wystawie, wywodzi się z tradycji polskiego koloryzmu. Do tego dochodzi etos pokolenia Arsenału 55. Niektóre prace wyglądają wręcz jak stare freski czy szkice scenografii. To nawiązanie do artystycznych początków Sempolińskiego.
Sopocka „Próba retrospektywy" pokazuje wyraźne falowanie nastroju artysty. Na początku ekspozycji mamy prace pełne poezji, spotykamy motywy zaczerpnięte ze studium pejzażu, dostrzegamy w nich elementy architektury, są wiejskie chaty, domy widziane z lotu ptaka. Wszystko w ciepłych tonacjach żółci, brązu, zieleni. Jeszcze na początku lat 70. widać wyraźną fascynację kolorem, światłem, fakturą, natura wydaje się tu czytelną inspiracją. Potem ta inspiracja jest coraz trudniej dostrzegalna. Kontury się zacierają.