Którędy do USA? Prosto autostradą. Asfalt gładki jak stół, na poboczach kępki rzadkiej trawy, dalej – ciemny bezkres, który rozświetlają jedynie reflektory jadącego z przeciwnego kierunku samochodu. Poczułam się jak na Route 66.
Ta iluzjonistyczno-surrealistyczna sceneria zaaranżowana w krakowskim Muzeum Narodowym wprowadza w klimat… marzeń o Ameryce. Tej sprzed 30, 40 lat. Bo wystawa "Amerykański sen" to nie tylko przegląd hiperrealistycznego malarstwa made in USA (z kolekcji Louisa Meisela – teoretyka, wielbiciela i znawcy kierunku), które po raz pierwszy oglądamy w Polsce w oryginale. Owszem, 40 płócien klasyków fotorealizmu (termin używany wymiennie) to artystyczny trzon ekspozycji. Jednak "Sen" ma także, a może przede wszystkim, społecznopolityczne tło – jest też o tym, jak wyobrażaliśmy sobie Stany Zjednoczone z peerelo- wskiej perspektywy i w jaki sposób przedstawiała je socjalistyczna propaganda.
[srodtytul]Kolaż z mitów [/srodtytul]
Po obu stronach "autostrady" wznoszą się wysokie na dwa piętra ekrany. Na nich migają obrazyikony Ameryki: Elvis, Batman, Supermen, MM, WTC, pierwszy krok człowieka na księżycu, George Washington i inni prezydenci aż do Obamy; Oscary, dolary, Al Capone... Sekwencje powtarzają się na czterech pionowych ekranach w różnych układach. Namolnie, bez chwili przerwy. Jeśli ktoś obejrzy się za siebie, zobaczy w hallu głównym jeszcze jeden pokaźny ekran. Na nim – kreskówki Disneya. Nie ma siły, żeby nie roześmiać się z wygłupów Kaczora Donalda, Myszki Miki, psa Pluto. Ileż to pokoleń bawiły; ile dzieciaków widziało w tych rysunkach ideał piękna.
Doskonale pomyślana oprawa wystawy. Widz jest dosłownie bombardowany motywami, które od razu rozpoznaje. Kicz, patos, gigantomania; wielkie talenty, kariery, pieniądze. Wszystko w skali maksi. Imperium za wielką wodą w wydaniu symbolicznym.