Spotkanie z superligą włoskiego odrodzenia to nie byle gratka, toteż trudno się dziwić frekwencji na wystawie. Kolejka do kasy, ogon przed wejściem na sale, zwiedzanie w tłumnym kondukcie. Dawno nie oglądałam sztuki w tak niekomfortowych warunkach. Ale dzięki temu przekonałam się, że magia wielkich nazwisk nadal działa.
Trudno ich nie znać: Lippi, Bellini, Giorgione, Rafael, Tintoretto, Veronese, Bronzino oraz umieszczeni w tytule Botticelli i Tycjan. I Leonardo, którego geniusz godnie reprezentuje "Dama z gronostajem" wypożyczona z krakowskiego Muzeum Czartoryskich. Cecilia Gallerani obojętnie spogląda ponad tłumem adoratorów, odgrodzona od nich aksamitnym sznurem.
Dziwne – kiedy widziałam ją kilka miesięcy temu w Krakowie, nie zwróciłam uwagi na otaczający ją nimb. Dopiero towarzystwo innych fenomenalnych dzieł odrodzenia sprawiło, że obraz da Vinci w pełni rozbłysł. Jakby się znalazł w swym naturalnym środowisku, a zarazem wyznaczał szczyt epoki humanizmu. Bo to ekspozycja klasyczna – historia malarstwa XV i XVI wieku, przedstawiona chronologicznie, z uwzględnieniem sztandarowych postaci i najważniejszych tematów. Eksponaty – same obrazy – pokazane zwyczajnie, bez zaskakujących zderzeń czy wydobywania ukrytych pod-tekstów. Powie ktoś – anachroniczny typ aranżacji. Czyżby?… Tylko w ten sposób można sobie uświadomić skalę odrodzeniowej rewolucji. A także jej przebieg – od gotyckiej umowności do manierycznej dziwności. Pomiędzy tymi skrajnościami przez stulecie artyści próbowali dać świadectwo człowieczej doskonałości, spójnej z perfekcyjnością natury.
[srodtytul]Historia na wiarę i miarę[/srodtytul]
Opowieść otwierają wątki historyczne. Na początek – Paolo Uccello, twórca przełomu gotyku i renesansu, maniak perspektywy o dekoracyjnym zmyśle, "odkryty" przez kubistów, surrealistów i naszego Witkacego. Sceny z nabożnego życia pustelnika przedstawił na modłę średniowieczną: kilka wydarzeń z różnych lat pokazanych w formie komiksowej, na jednej planszy. Praca nietypowa. Nieefektowna, utrzymana w szarościach, bez charakterystycznych dla artysty rytmów czerwieni. Nieopodal – Sandro Botticelli. Także trudny do rozpoznania. "Historia Marii" powstała około 1500 roku, po "nawróceniu się" malarza na fanatyzm Savonaroli, kiedy niejako zaprzeczył wcześniejszym osiągnięciom. Z niedużej, podłużnej kompozycji emanuje jakaś dzi-wna nerwowość; każda postać funkcjonuje osobno; wykonuje pełne przesady, gwałtowne gesty. Widać, że pogodny "Beczułka", jak przezywano artystę, stracił grunt pod nogami…