Na pierwszym roku studiów prawniczych ćwiczyłem nie tylko rozwiązywanie kazusów, ale też umiejętności tłumacza. Wszystko przez Ivana z Bułgarii, kolegę z grupy. Zanim rozpoczął studia w Polsce, spędził pół roku w Łodzi, szlifując język polski. Opanował go dobrze, ale zawiłości prawniczego języka wciąż stwarzały mu problemy, zwłaszcza na pierwszym roku. Na zajęciach z prawa rzymskiego tłumaczyłem mu np., co to jest „dzika ścieżka” (pojawiła się w kazusie o niewolniku Sysktusie, który codziennie przechodził „na skróty” przez działkę sąsiada swojego pana). To jednak żaden wyczyn w porównaniu z tłumaczeniem „osnowy przepisu”. Termin ten pojawił się na zajęciach z prawoznawstwa. „Norma prawna składa się nie tylko z hipotezy, dyspozycji i sankcji. Jest jeszcze osnowa przepisu” – wskazał wykładowca, doprowadzając do rozpaczy Ivana, który dopiero co poradził sobie z hipotezą, dyspozycją i sankcją. „Czym jest ta osnowa”? – zapytał.