Mikołaj Małecki: Lajkowanie zbrodni podlega karze

Nie wolno mylić wolności słowa z przyzwoleniem na jawne krzywdzenie słowem innych ludzi.

Publikacja: 17.01.2024 02:00

Mikołaj Małecki: Lajkowanie zbrodni podlega karze

Foto: Adobe Stock

Internet i media społecznościowe zmieniły świat. Musi dostosować się do nich kodeks karny, który powstawał w latach 90. ubiegłego wieku. Przepisy pisano z myślą o rzeczywistości analogowej. Tymczasem z biegiem czasu życie ludzi przeniosło się – a przynajmniej istotnie przesunęło się – do internetu. Media społecznościowe wykorzystujemy do kontaktu ze znajomymi, są miejscem pracy wielu ludzi, są też areną działań polityków. Co oczywiste, nasze działania w internecie nie mogą być obojętne dla prawa karnego.

O tym, że prawo karne obowiązuje również w internecie, będzie miało okazję przekonać się kilku polskich polityków. Jakiś czas temu Europarlament uchylił immunitet posłom oskarżonym o udział w mowie nienawiści wobec migrantów. Ci bagatelizowali zarzuty, pisząc o „lajkozbrodni”, tak jakby chodziło o to, że mają być ukarani jedynie za niepozorne kliknięcie obrazka w internecie. To fałszywe podejście do sprawy.

Czytaj więcej

Mikołaj Małecki: Zabójczy ser, płonący anioł i pirat drogowy

Nie lajki, lecz nienawiść

Przede wszystkim w sprawie europosłów nie chodzi o prozaiczne zalajkowanie czegoś w internecie, czyli jednostkową reakcję na wpis czy nagranie. Mówimy raczej o zaplanowanym i zorganizowanym działaniu, którego efektem było upublicznienie nienawistnego filmiku.

Przypomnijmy, o co chodzi. W 2018 r. przygotowany został spot przedwyborczy, który przedstawiał treści dyskredytujące migrantów, mające wywołać niechęć na tle narodowościowym. Spot był upubliczniany w internecie i udostępniany przez osoby z danej opcji politycznej.

Intencje twórców spotu politycznego, mającego wywoływać atmosferę zagrożenia ze strony migrantów są nad wyraz czytelne. Zamiar rozpowszechniania spotu był oczywisty – przecież stworzono go na potrzeby kampanii wyborczej. Cel wytworzenia klimatu niechęci do grupy ludzi wpisany był w założenia całej akcji.

Osoby pełniące funkcje publiczne muszą być wyjątkowo ostrożne, bo ich komunikaty idą w świat i mają duże zasięgi. Im większe grono odbiorców, tym większa odpowiedzialność za słowo i poważniejsze konsekwencje prawne. Zorganizowany hejt w sferze online może się skończyć tragicznie poza siecią. Zabójstwo prezydenta Adamowicza powinno być nauczką dla wszystkich osób, które zbyt łatwo wykorzystują jadowite słowo do osiągania celów politycznych.

Sąd powinien zbadać, czy spot wyczerpał znamiona nawoływania do nienawiści określone w art. 256 kodeksu karnego. W kodeksie znajduje się też osobne przestępstwo, polegające na produkowanie w celu rozpowszechnienia materiałów nawołujących do nienawiści. To zatem nie sprawa „lajkozbrodni”, lecz o wiele poważniejsze działania noszące znamiona udziału w mowie nienawiści, na masową skalę.

Lajk lajkowi nierówny

Prozaiczne działania w internecie mogą być uznane za przestępstwo. Użytkownicy mediów społecznościowych nie są wolni od odpowiedzialności za słowo. Trzeba jednak podkreślić, że odpowiedzialność karna za lajka zależy od wielu czynników i okoliczności. Znaczenie ma np. to, jak ktoś podszedł do określonej treści: czy wpis tylko zalajkował, czy udostępnił (podał dalej innym użytkownikom), czy zamieścił przy nim komentarz (i jaki?), czy opatrzył treść dodatkowym oznaczeniem.

Istotne jest również, jak daną sytuację opisuje kodeks karny. Regulacje prawne są pod tym względem dość zróżnicowane: mówią o rozpowszechnianiu czy prezentowaniu danej treści, pochwalaniu przestępstwa, propagowaniu zakazanych idei, nawoływaniu do nienawiści itd. Te rozmaite kodeksowe określenia mają nieco odmienne znaczenie w konkretnym kontekście.

Najmniej wymagające wydaje się pojęcie „rozpowszechniania”. Wystarczy udostępnić daną treść w taki sposób, że może ona docierać do szerokiego grona odbiorców. Z kolei „propagowanie” konkretnej ideologii wymaga pozytywnego stosunku sprawcy do treści, które głosi. To może rodzić problemy dowodowe: nie każde podanie dalej wpisu czynione jest intencjonalne, by propagować to, co ktoś napisał. „Nawoływanie” do nienawiści to pojęcie jeszcze bogatsze w treści. Przepis wymaga swoistego „call for action”, wezwania do działania, a zatem sprawca musi mieć zamiar wywołania określonej reakcji u odbiorcy.

Przykładowo, pozytywna reakcja lub aprobujący komentarz pod wpisem łamiącym prawo mogą być uznane za jego pochwalanie. Kierowanie przekazu do określonej grupy zideologizowanych odbiorców wzmacnia zarzut dopuszczenia się przez sprawcę czynu karalnego. Z drugiej strony, samo udostępnienie wpisu nie będzie jego karygodnym rozpowszechnieniem, jeśli użytkownik udostępni go z negatywnym komentarzem właśnie po to, by skrytykować, sprzeciwić się konkretnym treściom. Nie rozpowszechnia go w zamiarze naruszenia prawa, lecz w obronie chronionych prawem wartości. Oczywiście nie dojdzie też w takim przypadku do pochwalania czy propagowania nienawistnych idei, gdyż cel wpisu i zamiar użytkownika będą dokładnie odwrotne.

Prawo karne jest też w internecie

Jedno jest pewne: jeżeli bazowa treść narusza prawo, to przyczynianie się do jej rozpowszechniania również może naruszać prawo. Nie ma więc w tym nic dziwnego, że jeśli ktoś lajkuje zbrodnię, to sam popełnia „zbrodnię” - ujmując rzecz w konwencji lajkozbrodni. Przykład? Gdy ktoś polubi lub udostępni zakazane treści pornograficzne z udziałem dziecka, które ktoś wcześniej opublikował, nie będziemy przecież bagatelizować jego reakcji, pisząc prześmiewczo o ściganiu za lajkozbrodnię. Nie ma to nic wspólnego z wolnością słowa. Walka z pedofilią wymaga również tego, by ścigać osoby, które rozpowszechniają materiały wrzucone do internetu w sposób nielegalny.

W 2017 r. do podobnej sytuacji doszło na jednej z platform społecznościowych. Osoby, które „zaplusowały” treści pedofilskie, straciły konta, a sprawa została zgłoszona na policję.

Gdy pisałem o incydencie na Dogmatach Karnisty, podkreślałem: prawo karne jest wszędzie, również w internecie. Nie wolno mylić wolności słowa, która powinna podlegać ochronie, z przyzwoleniem na jawne krzywdzenie innych ludzi za pomocą słowa.

Autor jest doktorem habilitowanym, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego, prowadzi portal DogmatyKarnisty.pl

Internet i media społecznościowe zmieniły świat. Musi dostosować się do nich kodeks karny, który powstawał w latach 90. ubiegłego wieku. Przepisy pisano z myślą o rzeczywistości analogowej. Tymczasem z biegiem czasu życie ludzi przeniosło się – a przynajmniej istotnie przesunęło się – do internetu. Media społecznościowe wykorzystujemy do kontaktu ze znajomymi, są miejscem pracy wielu ludzi, są też areną działań polityków. Co oczywiste, nasze działania w internecie nie mogą być obojętne dla prawa karnego.

Pozostało 92% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Granice wolności słowa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Nic się nie stało
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Policjant zawinił, bandziora powiesili
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Młodszy asystent, czyli kto?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Rzecz o prawie
Jakub Sewerynik: Wybory polityczne i religijne