– Niemcy, którzy szykowali się do wielkiego napływu Polaków, teraz się zastanawiają, co się stało, że nie wyjeżdżamy tłumnie do pracy za Odrą. I coraz częściej przyznają, że otworzyli swój rynek pracy dla pracowników z ośmiu nowych państw Unii zbyt późno, gdy różnice w zarobkach zmalały, a chętni do pracy znaleźli zatrudnienie w innych krajach - mówi Agnieszka Łada, kierownik Programu Europejskiego w Instytucie Spraw Publicznych.
Według najnowszych, zebranych przez nią, danych od początku maja (gdy otworzył się dla nas niemiecki rynek pracy) do końca sierpnia w urzędach meldunkowych za Odrą zarejestrowało się 22,3 tys. Polaków. To mniej, niż według niektórych prognoz, miało pojechać do Niemiec w pierwszych tygodniach po zniesieniu ograniczeń. Wprawdzie faktycznie w maju zameldowało się tam najwięcej, bo prawie 7 tys. Polaków, ale – jak ocenia Agnieszka Łada – większość z nich stanowili zapewne ludzie mieszkający już tam i pracujący (na czarno albo samozatrudnieni).
Według danych Federalnej Agencji Pracy od maja do lipca podjęło w Niemczech pracę ok. 41 tys. obywateli z ośmiu państw Unii, w tym z Polski. Jak szacuje Agnieszka Łada, w tej grupie 60 proc. to Polacy.
Zdaniem ekspertki ISP oferta płacowa niemieckich firm nie jest już tak atrakcyjna dla Polaków jak przed kilkoma laty – tym bardziej że krajowe firmy, pamiętając masowe wyjazdy do Anglii po 2005 roku, starały się podwyżkami płac utrzymać cenniejszych pracowników.
– Nie sprawdziły się oczekiwania Niemców, że w krótkim czasie dostaną dużą grupę tanich i fachowych pracowników – twierdzi Janusz Dziewit, dyrektor oddziału firmy doradztwa personalnego Advisory Group Test HR we Wrocławiu. Jak dodaje, tuż po otwarciu rynku niemieccy pracodawcy szukali u nas np. informatyków z unikatowymi specjalnościami, lecz okazało się, że ich zarobki w Polsce nie są o wiele niższe niż w Niemczech. Janusz Dziewit twierdzi, że maleje też bariera językowa, bo duże niemieckie firmy akceptują już specjalistów z angielskim.