Obraz naszego rynku pracy jest zupełnie inny, niż malują go związki zawodowe i opozycja. Z danych przygotowanych dla „Rz" przez resort pracy wynika, że na 16,2 mln pracujących Polaków 9,1 mln ma stały etat, 3,4 mln czasowy, a 3 mln prowadzi działalność gospodarczą. Jedynie 0,7 mln pracuje na podstawie umów- -zleceń i o dzieło. Dane dotyczą 2012 r.
Z tego zestawienia wynika, że na tzw. śmieciówkach pracuje margines zatrudnionych. Spróbowaliśmy, na podstawie rozmów z ekspertami i własnych obliczeń, oszacować dokładniej to zjawisko.
Według naszych wyliczeń na umowach śmieciowych pracuje 600 tys. osób. To zaledwie 3,7 proc. pracujących.
Tę liczbę ustaliliśmy następująco. Około połowy pracujących na umowy-zlecenia lub o dzieło – 350 tys. osób – może być faktycznie zmuszonych do tej formy trudną sytuacją na rynku pracy. Pozostali robią to z własnej woli, np. twórcy czy artyści. Do tej liczby trzeba dodać ok. 15 proc. samo- zatrudnionych (z 1,4 mln osób), którzy zakładają własne firmy, bo zmuszają ich do tego pracodawcy. Łącznie wychodzi zatem właśnie 0,6 mln.
Skąd zatem ofensywa związków przeciw wielkiej patologii śmieciówek? Związki zaliczają do tej grupy także zwykłe etaty, oskładkowane, z pełnymi prawami pracownika – tyle że zawarte na czas określony, a dzięki temu łatwiejsze do wypowiedzenia. – Robimy to, bo umowami śmieciowymi są wszystkie kontrakty naznaczone niepewnością – przekonuje Jan Guz, przewodniczący OPZZ. Ponieważ takich umów jest, jak pisaliśmy wyżej, 3,4 mln, to gdyby potraktować je jako śmieciowe, skala zjawiska byłaby faktycznie duża.