– Pracodawcy coraz częściej zdają sobie sprawę, że chcąc pozyskać dobrego, doświadczonego specjalistę czy menedżera we Wrocławiu, w Poznaniu albo w Krakowie, muszą mu zaoferować równie atrakcyjne warunki finansowe jak w Warszawie – twierdzi Michał Młynarczyk, dyrektor zarządzający firmy rekrutacyjnej Hays Poland. Mówi też z własnego doświadczenia – jego firma od ponad roku wyrównała podstawowe pensje we wszystkich biurach w kraju.
Trend do zacierania się różnic w wynagrodzeniach między regionami widać w najnowszym raporcie płacowym Hays za I półrocze 2011 r., gdy wzrosła liczba ofert pracy, a dla niektórych specjalistów wrócił „rynek kandydata".
Jak podkreśla Michał Młynarczyk, o ekspertów i doświadczonych menedżerów pracodawcy i łowcy głów konkurują już nie w skali regionu, ale całego kraju, a niekiedy nawet Europy.
Miejsce pracy nie ma znaczenia dla poszukiwanych – m.in. w związku z gorączką gazu łupkowego – menedżerów nadzoru nad aktywnością wiertniczą (drilling managers). Zarówno na Mazowszu, jak i na Pomorzu, Śląsku czy w Wielkopolsce firmy najczęściej oferują im 27 tys. zł miesięcznie, a maksymalne stawki sięgają 40 tys. zł. Podobnie też maksymalne stawki dla menedżera ds. finansów niezależnie od regionu wynoszą ok. 20 tys. zł, a najczęściej oferowane zarobki sięgają 15 – 16 tys. zł (wybija się tu Śląskie z 19 tys. zł).
Przewaga płacowa Mazowsza, a właściwie Warszawy, która przed kilkoma laty na wielu stanowiskach sięgała nawet 80 – 100 proc., teraz wyraźnie się zmniejszyła. To także skutek tempa wzrostu wynagrodzeń, które – jak wynika z opisywanych niedawno w „Rz" danych GUS – w Warszawie podnosiły się w ostatnich latach znacznie wolniej niż w pozostałych polskich aglomeracjach.– Rzeczywiście wraz z rozwojem Polski różnice płacowe stopniowo maleją. Warszawa się zapycha, a szybciej rosną ośrodki biznesowe w innych miastach, np. w Krakowie, we Wrocławiu czy w Katowicach. Działa tu prawo podaży i popytu – ocenia Kazimierz Sedlak z firmy doradczej Sedlak & Sedlak.