Przeciętnie zarobki w sektorze przedsiębiorstw w 2013 r. były o ok. 21 proc. wyższe niż pięć lat wcześniej. W tym samym czasie płace w całej sferze budżetowej zwiększyły się ok. 29 proc. – wynika z ostatnich danych GUS. Dziś w budżetówce zarabia się miesięcznie o 161 zł więcej niż w firmach, gdy jeszcze w 2008 r. było to średnio o 90 zł mniej.
Liczne wyjątki
Wzrost płac finansowany z publicznych pieniędzy może nieco dziwić, skoro rząd zamroził od 2009 r. wydatki na te cele. – Od tej reguły były jednak liczne wyjątki, poza tym rząd zamroził fundusz płac, a nie zarobki konkretnych osób. Szybko też nauczono się obchodzić to ograniczenie poprzez wyższe nagrody, czy umowy-zlecenia na wykonanie dodatkowych zadań – komentuje Marcin Chludziński, prezes Fundacji Republikańskiej.
Te wyjątki to np. wyłączenie z zamrożenia administracji samorządowej czy służby zdrowia, a także objęcie nauczycieli specjalnym programem podwyżek (od 2011 r. program realizowany jest też w szkolnictwie wyższym). Wyłączenia dotyczyły w sumie aż 70 proc. osób zatrudnionych w całej sferze budżetowej (w 2013 r. liczyła 1,56 mln osób). Efekt jest taki, że przeciętne wynagrodzenie w ciągu pięciu lat w edukacji wzrosło o prawie 38 proc., do ponad 3,8 tys. zł brutto, w zdrowiu i pomocy społecznej – o 24 proc., do 3,16 tys. zł, a w samorządach – o prawie 22 proc., do 3,98 tys, zł.
Na kryzysie i zamrożeniu płac w praktyce ucierpieli przede wszystkim państwowi urzędnicy. Ich średnie zarobki wzrosły tylko o 11 proc., a realnie nawet spadły, bo inflacja w tym czasie wyniosła nieco ponad 15 proc.
Nie wszyscy cierpią ?po równo
Jak wynika z danych przedstawionych kilka dni temu przez Departament Służby Cywilnej, nie wszyscy cierpieli po równo – na placówkach zagranicznych płace wzrosły o prawie 60 proc., a w ministerstwach – o 23 proc. Za to już w urzędach skarbowych o niecałe 4 proc. Najgorzej mają powiatowi urzędnicy państwowi (np. w różnych inspekcjach). Nie dość, że są najsłabiej opłacani (3 tys. zł w 2013 r.), to ich zarobki od 2008 r. spadły aż o 6,4 proc.