Sprawa autostrad to kwintesencja funkcjonowania państwa w podległej mu sferze gospodarczej. Administracja z natury rzeczy powinna kierować procesem budowy infrastruktury kraju. Tymczasem potyka się o własne sznurowadła. Błędne idee i błędne praktyki stworzyły przedziwny węzeł. Władze różnych szczebli same ze sobą nie umieją się porozumieć. Ci, którzy naprawdę decydują, to: premier, minister infrastruktury i szef Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Kolejny rząd nie potrafi zdiagnozować przyczyn inercji w tej dziedzinie.
Dane mi było rozmawiać o węźle warszawskim – drogowym oczywiście – z pięcioma ministrami infrastruktury. Zacząłem od Tadeusza Syryjczyka, a skończyłem na Jerzym Polaczku. Dlatego teraz mówię: basta! Niech władze konfrontują się z moim punktem widzenia publicznie. Nie będę uszczęśliwiać na siłę urzędników. Świetnie się czują w tej schizofrenicznej atmosferze.
Wyboistym by-passem kolejnej niezmodernizowanej krajówki docierają spóźnieni za swoje biurka i patrzą z melancholią na projekty dróg. Mają dość pieniędzy, ale nie rozumu. Wyłącznie administracja państwowa i samorządowa odpowiada za to, że autostrad nie ma. Lub że powstają tak, jakby odpowiedzialni za nie ministrowie byli pijani. Nie po to mamy demokratycznie wybrany rząd i samorządy, żeby się żaliły, jak ciężko im się dogadać.
Gdy szkoła nie przyjmuje uczniów pierwszego września, bo opóźnił się remont – są winni. Gdy górnicy w kopalni strajkują, a trzeba ją zamknąć – znajduje się kompromisowe rozwiązanie. Gdy szpital nie przyjmuje pacjentów z powodu protestu lekarzy lub pielęgniarek – podnosi się krzyk na cały kraj. W każdym z tych przypadków kryzys odsłania konflikt interesów i jeśli nie ma prostego rozwiązania, to z braku pieniędzy. W programie autostrad jest cel, są decydenci i mają pieniądze. Nie rozwiązuje się konfliktów, bo władza nie poczuwa się do odpowiedzialności za wykonanie zadania. Szkoła ma uczyć, kopalnia – wydobywać węgiel, szpital – leczyć.
Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad od dekady wystarcza jako racja istnienia, że stara się coś niecoś zbudować, choć wciąż jej to nie wychodzi. Nie mityczny układ o tym decyduje, lecz tysiące sitw. Tworzy je sam aparat administracyjny. Odkąd pojawiły się fundusze unijne, urzędnicy biorą pieniądze za to, że nie umieją sensownie wydać pieniędzy.