Trzeba było dwadzieścia parę lat, żeby zauważono, iż coś z nimi jest nie tak. Urodzeni między 1929 a 1933 rokiem. Pokolenie wielkiej depresji. „Nie buntują się, nie piszą manifestów, nie pchają się na trybunę ani nie wznoszą transparentów” – w 1951 roku tygodnik „Time” poświęcił temat okładkowy („The Younger Generation”) pokoleniu wchodzącemu w dorosłe życie. Redaktor naczelny w otwierającym komentarzu napisał: „Jesteśmy z nich dumni, ale to jakby dzieci nie swoich rodziców”.
Tamtą okładkę przypomniał mi całkiem współczesny blog polskich matek czatujących o kryzysie: „Straciłam pracę. Wieczorem rozmawialiśmy z mężem, że może poszukam czegoś w sklepie, żeby jakoś ulżyć. Pięcioletni F. podszedł do mnie rano i zapytał, czy jak będzie grzeczny, to dostanie pracę, żeby jakoś ulżyć”.
[srodtytul]Ślady po wielkiej depresji[/srodtytul]
Dziennikarze lubią nazywać generacje. Czasem na siłę wpychać kilka roczników do jednego przymiotnika. Stracone pokolenie, pryszczaci, dzieci kwiaty, dzieci stanu wojennego, pokolenie JP2, X, Y. Potem mylą nam się te lata, a charakterystyki rozmywają w natłoku innych procesów społecznych. Mało który przymiotnik dożywa emerytury ze swoją generacją. Wielka depresja odcisnęła jednak niezmywalne ślady. Przetrwały do dziś i – co więcej – zdeterminowały zachowania kolejnych pokoleń.
[wyimek]Wśród urodzonych w Polsce w latach wielkiej depresji i wojny było wielu odważnych ludzi opozycji, ale do obalenia komunizmu potrzebowaliśmy czegoś więcej. Gierkowskiej namiastki dobrobytu i rozbudzenia czysto materialnych potrzeb[/wyimek]