Generacja milczenia i pokory

Czyżby pokolenie kryzysu już dochodziło do głosu? Mało kreatywni, mało lotni, pilni i usłużni mają swoje pięć minut. I ich szefowie: ceniący sobie posłuszeństwo bardziej niż pomysłowość – pisze publicysta

Publikacja: 21.04.2009 02:02

Generacja milczenia i pokory

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Trzeba było dwadzieścia parę lat, żeby zauważono, iż coś z nimi jest nie tak. Urodzeni między 1929 a 1933 rokiem. Pokolenie wielkiej depresji. „Nie buntują się, nie piszą manifestów, nie pchają się na trybunę ani nie wznoszą transparentów” – w 1951 roku tygodnik „Time” poświęcił temat okładkowy („The Younger Generation”) pokoleniu wchodzącemu w dorosłe życie. Redaktor naczelny w otwierającym komentarzu napisał: „Jesteśmy z nich dumni, ale to jakby dzieci nie swoich rodziców”.

Tamtą okładkę przypomniał mi całkiem współczesny blog polskich matek czatujących o kryzysie: „Straciłam pracę. Wieczorem rozmawialiśmy z mężem, że może poszukam czegoś w sklepie, żeby jakoś ulżyć. Pięcioletni F. podszedł do mnie rano i zapytał, czy jak będzie grzeczny, to dostanie pracę, żeby jakoś ulżyć”.

[srodtytul]Ślady po wielkiej depresji[/srodtytul]

Dziennikarze lubią nazywać generacje. Czasem na siłę wpychać kilka roczników do jednego przymiotnika. Stracone pokolenie, pryszczaci, dzieci kwiaty, dzieci stanu wojennego, pokolenie JP2, X, Y. Potem mylą nam się te lata, a charakterystyki rozmywają w natłoku innych procesów społecznych. Mało który przymiotnik dożywa emerytury ze swoją generacją. Wielka depresja odcisnęła jednak niezmywalne ślady. Przetrwały do dziś i – co więcej – zdeterminowały zachowania kolejnych pokoleń.

[wyimek]Wśród urodzonych w Polsce w latach wielkiej depresji i wojny było wielu odważnych ludzi opozycji, ale do obalenia komunizmu potrzebowaliśmy czegoś więcej. Gierkowskiej namiastki dobrobytu i rozbudzenia czysto materialnych potrzeb[/wyimek]

Dwadzieścia lat po sławetnej okładce „Time” wrócił do milczącej generacji. Wtedy już ludzi po trzydziestce, na półmetku kariery, na półmetku życia i w samym środku hipisowskiego buntu swoich dzieci. „A my dalej jesteśmy cisi i zgłuszeni. Głównie zainteresowani sobą i nic nierozumiejący z rebelii młodych” – pisał zastępca naczelnego, sam urodzony w czasach wielkiej depresji.

Czy teraz grozi nam powtórka dramatycznych lat 30.? Nie znamy skali zagrożenia, ale znamy najnowsze dane o bezrobociu, o inflacji, o gwałtownie kurczącej się produkcji przemysłowej. Nie trzeba być makroekonomistą, żeby oddychać tym powietrzem. Kto dziś straci pracę? Po ile będą franki? Co szef przyniesie z posiedzenia zarządu? Negocjujemy redukcję własnej pensji, z pokorą przyjmujemy rezygnację z premii i przymusowe wakacje.

Profesor Mariusz Jędrzejko z Wyższej Szkoły Pedagogiki Resocjalizacyjnej Pedagogium w Warszawie, odwołując się do doświadczeń wielkiej depresji, przepowiada wzrost przestępczości i alkoholizmu wśród młodocianych. W wywiadzie dla „Dziennika” mówi o nowej fali emigracji zarobkowej i zaniedbaniu całego pokolenia nastolatków. Na razie to wszystko spekulacje.

Jedyne wiarygodne badania przeprowadzone w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy pochodzą z Brytyjskiego Departamentu do spraw Dzieci, Szkół i Rodzin (The Department for Children, Schools and Families). Brytyjczycy przebadali kilka tysięcy dzieci w wieku między 11 a 13 lat. Ponad połowa mówi, że atmosfera w domu jest bardzo napięta, że koledzy i koleżanki z klasy również boją się o sytuację zawodową rodziców.

Wielka Brytania ma dziś wyższą stopę bezrobocia niż Polska, ale to już tylko niespełna 2 proc. różnicy. Szybko gonimy kraje europejskie, które kryzys dotknął wcześniej, i szybko będą się zmieniać nastroje w polskich domach. Gazety i telewizje brzmią nie mniej alarmistycznie od brytyjskich, a i sami pracodawcy nie podnoszą nikogo na duchu swoimi prognozami.

Rządy Wielkiej Brytanii, USA i Australii stworzyły specjalne ośrodki wsparcia psychologicznego dla rodziców. Jak rozmawiać z dziećmi, gdzie szukać pomocy i jakich można się spodziewać objawów w przyszłości. Rząd Australii przygotował nawet poradnik w języku polskim (http://www. dhs.vic.gov.au/__data/assets/ pdf_file/0009/222687/10-Children-and-crisis-POLISH. pdf). „Największy dar, jaki możesz dać dziecku, to zrozumienie” – czytamy w kilkustronicowym opracowaniu. Do tego adresy i telefony psychologów rodzinnych – szkoda, że najbliższy w Sydney.

[srodtytul]Pisz równo w linijkach[/srodtytul]

Ale polskie rodziny i tak zwykły sobie radzić same. Nie potrzebujemy psychologa, żeby wiedzieć, iż trzeba oszczędzać. W sklepach polujemy na okazje. Sami rzadziej jemy na mieście, nie musimy codziennie kupować gazet, zamiast wody mineralnej ustawiamy się w kolejce do źródełka. Wiele zniesiemy, ale dzieciom zapewnimy poczucie bezpieczeństwa.

Stąd pewnie pokrzepiające opinie niektórych polskich psychologów, którzy jak prof. Janusz Czapiński są przekonani, że nie grozi nam fala problemów wychowawczych. Ale to, jak na ironię, wcale nie musi być dobra wiadomość.

Profesor Neil Howe, współautor wielu książek o przemianach generacyjnych w Ameryce, twierdzi, że największym problemem pokolenia wielkiej depresji nie był głód, ale mądrości życiowe, które towarzyszyły wyrzeczeniom rodziców: „My się poświęcimy, ale wam krzywda się nie stanie”. Na całe życie zapamiętali sobie, pisze Howe: „Ufaj systemowi. Nie rób nic sam, nie ryzykuj. Podporządkuj się grupie”. „Nie trzymaj rąk w kieszeni, pisz równo w linijkach, a potem w pracy słuchaj poleceń i nie narażaj się”.

William Manchester, historyk i autor najważniejszej książki o Johnie Kennedym „The Death of President”, tak pisał o pokoleniu, które dochodziło do władzy po JFK: „Świetnie nadają się na sekretarzy, ale nie ma wśród nich przywódców. Wycofani, ostrożni, bez polotu, obojętni, odporni na przygody i nade wszystko – cisi”.

W 1970 roku David Halberstam, laureat Nagrody Pulitzera za teksty pisane z linii frontu, wcześniej wydalony z Polski za odważną krytykę komunizmu, w rozmowie z „Time” o swojej generacji powie: „Podziwiamy cudze zmagania i bohaterstwo, ale na koniec zapytamy, ile można na tym zarobić, i jak już skalkulujemy ryzyko, to szybko się wycofamy. Dlatego nie było wśród nas Hemingwayów i Faulknerów”.

A pisarka Kate Zerneke, całkiem niedawno pisząc dla „New York Timesa” o swojej odchodzącej już generacji, zauważyła: „Byliśmy świetnymi krytykami. Dumni z tego, że wszystko i wszystkich, nawet samych siebie, potrafiliśmy dogłębnie zanalizować. Jakbyśmy mieli dodatkowy zmysł. Szkoda, że pozwalał nam patrzeć tylko do środka, a nie dalej przed siebie”.

[srodtytul]Wybacz i zapomnij krzywdy[/srodtytul]

No to my teraz popatrzmy na pokolenie naszej depresji okresu międzywojennego. Ludzi urodzonych po 1930 roku i dorastających podczas okupacji i zaraz po wojnie. Polska depresja trwała co najmniej 15 lat. Jej efektem jest pokolenie moich rodziców: sumienne, ciężko pracujące, odporne na trudy, ale to nie jest pokolenie poetów i wizjonerów.

Wierzyli w pracę u podstaw, w obywatelski obowiązek, chwilami przybierający komiczne formy socjalistycznej młodzieżówki, hasła „cała Polska buduje swoją stolicę”, zorganizowanej zbiórki makulatury, wyjazdów na wykopki. Oczywiście, dużo w tym było sztucznej ideowości wymuszonej przez totalitarny system, ale też sporo naturalnych odruchów młodych ludzi ufających, że pokora i zaufanie do władzy nas zbawi.

To prawda, że generacja lat 30. i 40. dała nam Jacka Kuronia i wielu odważnych ludzi demokratycznej opozycji, ale do obalenia komunizmu potrzebowaliśmy czegoś więcej. Potrzebowaliśmy innego społeczeństwa. Gierkowskiej namiastki dobrobytu, rozbudzenia czysto materialnych potrzeb i lepszej samooceny. Jak na ironię to właśnie ten większy indywidualizm dał nam solidarność społeczną, pewność siebie i odwagę 10 mln niepokornych.

Generacja polskiej depresji dała nam wielu wspaniałych ludzi. W literaturze Ryszarda Kapuścińskiego, Sławomira Mrożka, Hannę Krall. Wspaniałych autorów, ale raczej solidnych analityków naszej pokręconej rzeczywistości niż wieszczy. Nie dała nam Czesława Miłosza, Juliana Tuwima, Konstantego Gałczyńskiego ani Wisławy Szymborskiej.

W nauce czy dziennikarstwie mieliśmy setki ludzi genialnie przeciskających się przez luki w systemie i niedopatrzenia cenzury. Kompromis i półprawdy płynęły w ich krwi. Najpierw kpili z nielicznych buntowników – nieodpowiedzialnych, porywających się z motyką na słońce. Po 1989 roku powtarzali nam, że trzeba wybaczyć, zapomnieć krzywdy i dalej robić swoje. Dlatego spór o rozliczenia z komunizmem to autentyczny spór dwóch różnych osobowości, dwóch generacji.

Czy w roku 2039 pokolenie kryzysu i pięcioletniego dziś F. będzie z pożałowaniem patrzyło na swoich nieodpowiedzialnych rodziców dorastającym w okresie prosperity 1995 – 2008? Krzykliwych, nieco ostentacyjnych. Szastających pieniędzmi, żyjących chwilą, podróżami po świecie, zaciągających nowe kredyty, mimo że te za mieszkanie spłacą dopiero na emeryturze.

Czy ich dzieci z kolei będą kpić z rodziców gaszących światło za każdym razem, kiedy wychodzą z pokoju, z parzenia dwóch herbat z jednej torebki? Czy będą uciekać z tych uporządkowanych domów, żeby żyć w chaosie, z kolorowymi włosami, w skarpetkach nie do pary? Manifestować swoją pogardę dla umiarkowania i ugodowości, która ich rodzicom pomogła przetrwać trudne czasy? Czy będą znowu tęsknić za literaturą absurdu i fantasy?

Może ten kryzys będzie znacznie łagodniejszy niż wielka depresja i na pewno nie będzie tym, czym była wojna. Może żadna z cech tak mocno odciśniętych na osobowości dzisiejszych 70-latków nie będzie tak wyrazista za

30 lat. Może. Ale popatrzmy już dziś wokół siebie. Na tych, którzy dochodzą do głosu. Powoli, niezauważalnie, ale to właśnie ci mało kreatywni, mało lotni, pilni i usłużni mają swoje pięć minut. Szefowie ceniący sobie posłuszeństwo bardziej niż pomysłowość.

[srodtytul]Pustoszejące biurka[/srodtytul]

To są rodzice pięcioletniego F., coraz pokorniej przyjmujący komunikaty, że pensje będą zredukowane o następnych kilka procent. Że pracować musimy w weekendy bez dodatkowych pieniędzy. Przyzwyczajają się, że biurka obok pustoszeją i jakoś tak dziwnie się dzieje, iż znikają ci, którzy mieli swoje zdanie.

Zobaczmy, jak zmieniają się ludzie, których znaliśmy od lat. Po pierwszych zwolnieniach ucichli. Przy drugiej fali zaczęli schlebiać szefowi i we wszystkim przyznawać mu rację. Sami się za to nienawidzą, ale jakoś sobie to racjonalizują i dzieciom wpajają, że tak trzeba, że robią to dla nich, że tak jest mądrze.

Czy faktycznie – jak twierdzą australijscy psycholodzy – najlepsze, co możemy zapewnić dzieciom, to zrozumienie tego, co się dzieje?

[i]Autor jest publicystą, był redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” i wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse. Współpracuje z „Rzeczpospolitą”[/i]

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości