[b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/11/05/minister-powiedzial-otwarcie-sojusznikom-co-nam-lezy-na-sercu/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Czy minister Sikorski rzeczywiście wypowiedział w Waszyngtonie słowa o obecności natowskich wojsk w Polsce jako tarczy przeciw rosyjskiej agresji, jest, przynajmniej w momencie zamykania tego wydania „Rz”, sprawą sporną.
Ale i te z jego słów, co do których nie mamy wątpliwości – o rosyjskich czołgach za naszą granicą i pewności, jaką daje fizyczna obecność sojuszników na naszej ziemi – wystarczyłyby zapewne, by zdenerwować Rosjan. Szef Komisji Spraw Zagranicznych Dumy ostrzega, że te słowa mogą doprowadzić do ochłodzenia stosunków rosyjsko-polskich. To sprawdzona wobec Zachodu metoda zrzucania całej winy na drugą stronę. Wedle tej samej logiki to Gruzja ponosi całą odpowiedzialność za zeszłoroczną wojnę, a eksprezydent George W. Bush za zły stan relacji Moskwa – Waszyngton.
Czym innym są jednak słowa, może nieco zbyt szczere jak na dyplomatę, a czym innym prowokacyjne manewry wojskowe u granic sąsiada. Albo grożenie mu atakiem rakietowym czy wręcz nuklearnym.
Dlatego zanim ludzie Kremla zaczną wypominać nam nasze przewinienia, powinni najpierw uderzyć się w piersi. Tylko ktoś słabo zorientowany mógłby poważnie się obawiać, że umiejscowienie amerykańskiej jednostki czy tarczy antyrakietowej w Polsce może stanowić realne zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji. Zwiększenie obecności struktur sojuszu w Polsce może być groźne, ale dla rosyjskich interesów strategicznych w tym regionie. A to już całkiem inna bajka.