"MON podobnie jak i całe państwo polskie potrzebuje nowej polityki działania: strategii skoku jakościowego" – tak w maju ubiegłego roku pisał na łamach "Rz" Bronisław Komorowski.
W niedzielę, 15 sierpnia, w Święto Wojska Polskiego, jako nowy prezydent formalnie przejmie zwierzchnictwo nad armią. I wiele wskazuje na to, że nie będzie bezczynnie przyglądał się temu, w jakim kierunku wojsko zmierza i jak kieruje nim minister obrony Bogdan Klich. Na tym polu prezydent Komorowski będzie wspólnie z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego prowadził aktywną i przede wszystkim własną politykę. Nie obejdzie się więc bez zgrzytów i przepychanek, choć pewnie nie tak spektakularnych, jak to miało miejsce w okresie, gdy prezydentem był Lech Kaczyński, a ministrem obrony Klich. Teraz mamy zwierzchnika Sił Zbrojnych i szefa MON z tej samej partii, ale wojna podjazdowa między nimi wisi w powietrzu.
Pierwsza rysa już się pojawiła. Dotyczyła nominacji generalskich, które prezydent uroczyście wręczy w niedzielę. Na stronach internetowych BBN zostały przedstawione nazwiska oficerów, którzy będą awansowani. Zabrakło tam jednak kilku osób, które kojarzone są w środowisku wojskowych z ministrem Klichem, np. gen. Mieczysława Bieńka. Czy to przypadek, czy może celowy zabieg otoczenia prezydenta, by pokazać szefowi MON, że w kwestii polityki personalnej w armii będzie miało dużo do powiedzenia?
Po katastrofie, w której zginął Lech Kaczyński, Komorowski jako marszałek Sejmu przejął wykonywanie obowiązków głowy państwa. Mógł dzięki temu wyznaczyć nowych dowódców w miejsce tych, którzy zginęli 10 kwietnia. I choć zrobił to po konsultacjach z MON, nowi dowódcy są bardziej kojarzeni z Komorowskim niż Klichem (wyjątkiem jest gen. Edward Gruszka, który zastąpił gen. Bronisława Kwiatkowskiego na stanowisku szefa Dowództwa Operacyjnego).
Trudno się dziwić temu, że Komorowski chce mieć tak duży wpływ na wojsko. Jest pierwszym polskim prezydentem, który był ministrem obrony. Urząd ten piastował w latach 2000 – 2001 w rządzie Jerzego Buzka.