Czarny piątek dla PiS; jakoś mnie to zupełnie nie dziwi. To, że ? nawiązując do niezapomnianej metafory Radosława Sikorskiego ? wataha dorzyna się sama, to już żadna nowość. Niczym nowym nie jest też, co akurat również powiedział Sikorski, że PiS przeszedł na takie same pozycje, jakie w PRL zajmowały KOR, ROPCiO czy KPN. Bo też ? czego już ministrowi tego rządu zauważyć nie wypadało ? i władza Tuska przypomina coraz bardziej władzę pierwszych sekretarzy KC PZPR w ostatnich latach „prylu”. Tak samo jest on zarazem wszechwładny i bezradny, i w tym samym tempie, co po wprowadzeniu stanu wojennego, postępują jednocześnie dwa z pozoru sprzeczne procesy: władza się umacnia, a państwo się rozpada. Z jednej strony brane za mordę są ostatnie niezależne media, w środowiskach opiniotwórczych umacnia się „jedność ideowo-polityczna”, nowe pokolenie karierowiczów zasila ochoczo szeregi władzy, dając jej złudzenie, że „młodzież jest z partią” ? z drugiej zaś rozsypuje się infrastruktura, rządzenie odbywa się już tylko zrywami i „pokazuchami”, średnie i niższe szczeble autonomizują się i umafijniają, puchnie w sposób niekontrolowany biurokracja i rośnie bezład administracji, a przede wszystkim, narasta zadłużenie, poszerza się szara strefa i spada ściągalność podatków.
Są to te same schorzenia, które w kilka lat doprowadziły do upadku wszechwładnego z pozoru Jaruzelskiego; bo też, choć od jego czasów wiele się w Polsce zmieniło, to jeszcze więcej zmienione w porę nie zostało. Oczywiście, pewne różnice są. W „prylu” jak władza robiła świństwa, to nie czuła pijarowskiej potrzeby zastawiania się przy tym kobietami. Zjawisko „dziewczyn do brudnej roboty”, z jakim mamy dziś do czynienia na przykład w TVP, to znak nowej wrażliwości, właściwej już dla III RP (wątpię, czy to o takie odblokowanie ścieżek awansu zawodowego chodziło rzeczniczkom emancypacji). Nowością jest też fakt, że obecna władza ma drogę ucieczki ? i już zresztą widać, że tak naprawdę Tusk gra o to, żeby ile można odwlec katastrofę i zanim do niej dojdzie załapać się w bezpieczne struktury wspólnotowe, na unijnego komisarza albo jakiegoś innego europrezesa; a ludzie z jego otoczenia o to, aby prezes ich wtedy zechciał ze sobą zabrać. Jak wszystko, ma to swoje złe i dobre strony. Złą jest to, że bardziej niż interesem Polski obecna władza kieruje się chęcią zrobienia dobrego wrażenia na tych, którzy o ewentualnym euroawansie będą decydować. Dobrą, że w związku z tym nie mogą się w represjonowaniu opozycji i niezależnej inteligencji posunąć za daleko.
Kiedy się to zawali ? Boh odin znajet, może jutro, może za pięć lat. Japonia ma zadłużenie ponad 200 proc. rocznego PKB i żyje, a były w historii państwa, które bankrutowały już przy 20 proc. Argentyna w chwili krachu miała całego długu raptem 150 miliardów dolarów, my mamy już teraz ponad dwa razy więcej, ciesząc się, podobnie jak Argentyna i Grecja w przededniu załamania, doskonałymi ratingami. We współczesnym zglobalizowanym świecie nie ma się co nad tym zastanawiać. Jakiś milioner na drugiej półkuli nakryje żonę z gachem i na złość jej postanowi umorzyć we wspólnym funduszu wszystkie oszczędności, a wskutek tego zacznie się lawina bankructw, które sprawią, że w dalekiej Polsce ministrowi nie uda się zrolować kolejnej transzy obligacji ? i sruuuu… Może być tak, może być i inaczej.
Jarosław Kaczyński w każdym razie zakłada, że będzie tak jak w banku. A może to nie założenie, nie kalkulacja? Może po prostu instynktownie wchodzi w schemat, który jest oswojony, doskonale znany i jemu samemu, i milionom rodaków? W przeciwieństwie do procedur demokratycznych, które pozostają dla nas dziwne, niezrozumiałe, zwłaszcza, że realizować się tu mogą, wobec braku gruntownego zerwania z „prylem”, tylko w szczątkowych, karykaturalnych formach ? procedury stawiania oporu ruskim i szwabom oraz kolaborującej z nimi władzy mamy w małym palcu. A człowiek zawsze stara się dopasować rzeczywistość do wzorca, który zna i w którym wie, jak się poruszać.
Jest rzeczą oczywistą, że takiej optyki, jaką po Smoleńsku przyjął prezes Kaczyński, nijak się nie da pogodzić z optyką, w której pozostali ci, którzy robili mu kampanię prezydencką. W jednej istnieje „umiarkowane centrum”, o które trzeba zabiegać, bo to właśnie jego głosy zadecydują ? w drugiej zaś nie jest to żadne centrum, tylko, mówiąc językiem rewolucji francuskiej, „bagno”, które pójdzie za silniejszym, i trzeba machnąwszy na nie ręką tworzyć zwartą, posłuszną grupę wykonawczą, taką, jak miał Lenin w 1917. Pani Kluzik-Rostkowska dzieckiem nie jest i wie, że w logice, jaką obecnie kieruje się PiS, jej występy u Lisa czy Kublik były czymś takim, jak gdyby młody Kaczyński poszedł „nadawać” na niedemokratyczny styl zarządzania KOR przez Kuronia do „Trybuny Ludu” i „Żołnierza Wolności” (gdzie by to opublikowano równie chętnie). Zwłaszcza po klęsce i marginalizacji Palikota, która dowiodła, że nie ma w polskiej polityce nic oprócz Tuska i Kaczyńskiego, i tych, na których chwilowo spoczywa ich łaska, było oczywiste i pewne, że za taką zdradę prezes ją wyleje bez drgnienia powieki.