Brzmi świetnie, wygląda jeszcze lepiej. Jak coś jest w budowie, to wręcz nietaktem, a nawet szkodnictwem jest czepianie się, że pociągi chodzą dwa razy wolniej niż za Gierka, że na dwupasmówkach jeździ się w najlepszym razie na jednym pasie, że w Warszawie nie ma już dzielnicy w której dałoby się swobodnie poruszać, a najstarsi mieszkańcy, wspominając Powstanie, przypominają, że wtedy przynajmniej można było się przemieszczać kanałami. Na kogoś kto właśnie przyjechał do Polski wspomniane hasło mogłoby działać - faktycznie widać na pierwszy rzut oka - wszystko jest rozgrzebane, a więc w budowie. Tyle, że jakoś rezultatów budowania nie widać, zaś o terminy pytać jest wręcz nietaktownie - podobno z wszystkich dróg tylko pięć realizowanych jest w terminie, podobnie jest z kolejami, stadionami. Tylko jedne wskaźniki wykazują przekroczenie planu - koszty! Budujemy najwolniej, ale za to najdrożej na świecie, a porównanie ceny wzniesienia stadionu w Polsce i w RFN-ie, gdzie, jakby nie było koszty, robocizny są wielokrotnie wyższe - może załamać nie tylko księgowego – pisze Wolski.
Satyryk zwraca uwagę, że owe inwestycje mają jedną wspólną cechę i odbywają się w atmosferze pogardy dla społeczeństwa. Nikt nie informuje o efektach.
I znów kłania się PRL, gdzie jak pamiętamy istota remontu polegała na tym, że zamykano np. jakiś sklep, zamalowano szybę, na którym ktoś dowcipny wyskrobywał napis "Remoncik", po czym nic nie działo się miesiącami... A przecież w tym samym czasie w innych krajach taki "remoncik" zabierał dobę, góra weekend