We "Wprost" za sprawę napaści posła Niesiołowskiego na dziennikarkę wzięło się dwóch wybitnych autorów. Tomasz Jastrun sprawę opisał z wrodzonym wdziękiem:
Opluwamy się gęsto, nie ma jednak na razie fizycznej przemocy w parlamencie i w zaułkach. Z powodu tego bolesnego braku - ślina to jednak nie krew - media monstrualnie rozdęły akt molestowania Niesiołowskiego przez obłąkaną niewiastę z kamerą i jego malowniczy brak opanowania.
A Cezary Michalski uznaje Niesiołowskiego za takiego samego celebrytę jak Brada Pitta, Angelinę Jolie, Lady Gagę lub Edytę Górniak…
Ewa Stankiewicz zwyczajnym paparazzim nie jest. Jest paparazzim, którego ożywia żarliwie wyznawana idea. W Polsce na jej filmy, zdjęcia, a nawet na polityczne deklaracje nie czekają Pudelek czy „Fakt", ale portale i tabloidy prawicowe ożywiane nadzieją wyzwolenia Polski spod platformerskiego jarzma. (…)
Jej sukces, jakim było sprowokowanie Niesiołowskiego do zachowań dziwacznych i niedopuszczalnych, tyle ma w sobie z dziennikarstwa czy z filmowej sztuki, co odwiedzenie ogrodu zoologicznego z kijem w ręku i grzmocenie tym kijem po prętach klatki, w której trzymany jest wyjątkowo emocjonalnie zdestabilizowany drapieżnik. Efekt gwarantowany, tyle że zbyt prosty. A taka jest istota medialnego sukcesu odniesionego przez Ewę Stankiewicz pod Sejmem. Nie sposób tego nazwać dziennikarstwem, nawet dokumentem.