Janusz Horodniczy: Poglądy, postawa – rzeczy niewybaczalne

Aktor i pisarz, gdy wyszedł ze stalinowskiego więzienia wsiadł do pociągu bez biletu. Konduktor: „A ty z więzienia? A za co siedziałeś?". „Nie podobało mi się w Polsce”. To wziął mnie do swego przedziału, dał kanapkę, kawy czy herbaty z termosu i tak dowiózł do Wrocławia. Wspaniały gest...

Publikacja: 20.10.2012 11:29

Janusz Horodniczy: Poglądy, postawa – rzeczy niewybaczalne

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Robert Mazurek do Janusza Horodniczego – „uczciwie mówiąc, wielkiej kariery pan nie zrobił”.

Z takim życiorysem? Pierwszy angaż dostałem do powstającego Teatru Rapsodycznego w Gdańsku, w drugim roku zagrałem księcia Bołkońskiego w „Wojnie i pokoju", zebrałem bardzo dobre recenzje, ale przecież nie miałem szans na pracę w żadnym lepszym teatrze.

(…) Najbardziej zaszkodził panu wyrok?

Wyrok, poglądy, moja postawa – takie rzeczy były niewybaczalne. Mogłem sobie egzystować gdzieś na marginesie, ale na nic więcej nie mogłem liczyć.

Horodniczy został aresztowany 4 sierpnia 1952 roku. Został skazany na 15 lat, bo był jeszcze nieletni. Gdyby w momencie aresztowania miał już lat 18. dostał by „kaes” – karę śmierci lub ćwierćwiecze więzienia. Po jego aresztowaniu, oczywiście, wyrzucono z pracy jego ojca.

„Organizacja”

Jak to się zaczęło?

Od harcerstwa przy kościele ks. Jasiewicza.

Kto wpadł na pomysł konspiracji?

Niestety, ja i mój przyjaciel Bronek Ludkiewicz, razem ściągnęliśmy Bogdana Grygorczyka, który stał się naszym ideologiem i szefem. Ja byłem jego prawą ręką, jako taki zadziorny, taki pistolet...

Ale skąd ta potrzeba, by w środku stalinowskiej nocy...

Takich organizacji: chłopskich, robotniczych, uczniowskich, a właściwie prawie dziecięcych, były setki w Polsce. Ja to zobaczyłem później w więzieniach – tysiące ludzi, to był naprawdę masowy ruch.

Czyli to nie było tak, że UB łapał wszystkich za niewinność?

No nie, byliśmy winni, byliśmy zbuntowanymi wrogami ustroju. Dlaczego? Proszę pana, człowiek nasiąkał: Wolna Europa, BBC, rodzice... Mieliśmy po 15 lat, ale każdy, kto przeżył okupację, powie panu, że lata wojny liczą się podwójnie. Oczywiście, młodzieńczy, zapalczywi, skłonni do wygłupów i żartów, ale byliśmy przedwcześnie dojrzali i jakoś tam ukształtowani. A powodów mieliśmy wiele. Przecież oni wygnali nas z naszego miasta, z naszego Wilna, upokarzali na każdym kroku! Rodził się bunt...

Jak to nazywaliście między sobą: banda, paczka, grupa?

Po prostu organizacja. Chcieliśmy przekonywać ludzi, szkodzić systemowi. Oczywiście niczego wielkiego nie zwojowaliśmy.

To był koniec 1950 roku. Wymyśliliście uroczą nazwę...

„Proletariat" – bo Boguś był takim lewicowym idealistą: że ludzie, że praca, że władza dla ludu... No i władza ludowa sądziła organizację „Proletariat", co było nawet śmieszne.

Teatr zastraszania

Horodniczy opowiada Robertowi Mazurkowi jak wyglądało śledztwo (choć było kompletnie nie potrzebne ponieważ podstawionemu przez UB agentowi wpadło w ręce całe archiwum  „Proletariatu”):

Przesłuchiwano głównie w nocy, żeby zamęczyć, zgnoić do ostatka. Urządzano stójki: wzywają pana spod celi – bo w więzieniu nie mówi się „z celi", ale „spod celi" – i prowadzą na przesłuchanie. W końcu stawiają pana, oczywiście skutego, twarzą do ściany i stoi pan. Godzinę, dwie, trzy, cztery i dopiero wtedy śledczy łaskawie bierze na przesłuchanie. Jeśli ktoś nie jest mocny, to już samą stójką jest zmiękczony.

I zaczyna się przesłuchanie.

Wszystko jest filmowe, to cały teatr zastraszania. W pokoju tylko stół, na nim lampa, a za stołem oficer. Z boku protokolant. Jest półmrok, bo to noc, i widzi pan tylko stół, a na nim zawsze broń. No i można świra dostać.

Dlaczego?

Bo przez kilka miesięcy jest cały czas to samo, zmieniają się tylko godziny przesłuchań: 22.00, północ, piąta rano, a za każdym razem pytają o to samo, dzień w dzień. W zasadzie nie potrzebowali naszych zeznań, bo mieli to archiwum, ale i tak nas męczyli, bili, katowali nawet dziewczyny. A jeśli ktoś się pomylił wobec tego, co mówił dzień, dwa wcześniej, to znów się zaczynało. Mnie przesłuchiwał kapitan Sobieraj, choć nie wiem, czy to jego prawdziwe nazwisko.

Jak się okazuje późniejszy aktor nie tylko więzieniu zawdzięcza zawód na który namówił go kolega „spod celi”, ale zwiedzając różne „sanatoria”

Najpierw były dwa areszty we Wrocławiu, potem jako młodociany trafiłem do Jaworzna – dawnego hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, potem takiego samego obozu w PRL, a od początku lat 50. – więzienia progresywnego, wychowawczego dla młodzieży. Sami polityczni, do 21 lat.

I poznał legendarne postaci historii najnowszej:

W Rawiczu na spacerniaku i w łaźni poznałem jednak legendarnego gen. Kirchmayera, spotkałem też biskupa Kaczmarka, ale nie mogłem zbyt długo rozmawiać, bo od razu interweniowali klawisze. Kirchmayer dopytywał mnie: „A ciebie, synku, za co posadzili?". Wie pan, żadnego z nich nie poznałbym później na ulicy. W więzieniu wszyscy wyglądają tak samo: wychudzeni, sinozielone twarze, ostrzyżeni na łyso...

W końcu był wyszedł z wiezienia w Sieradzu:

Tam jest taka długa aleja prowadząca do centrum. Od razu podbiegło do mnie kilku i namówili na kielicha. Po tylu latach... Zabalowaliśmy, a ja miałem gest i wydałem całe 410 zł wypiski, które miałem. Kompani odwieźli mnie dorożką na dworzec, ale nie miałem już na bilet. Trudno, wsiadłem do pociągu, a tam dopadł mnie konduktor. „A ty z więzienia? A za co siedziałeś?". „Nie podobało mi się w Polsce”. To wziął mnie do swego przedziału, dał kanapkę, kawy czy herbaty z termosu i tak dowiózł do Wrocławia. Wspaniały gest...

W każdym teatrze, kabarecie, w estradzie mieli swoich konfidentów

Czytał pan akta IPN na swój temat?

Mam tego ze cztery kilo, ale nic szczególnego. Nudne jak flaki z olejem opisy przesłuchań. A z czasów aktorskich to przekonałem się, że wszędzie, w każdym teatrze, kabarecie, w estradzie mieli swoich konfidentów.

Zaskoczył pana któryś z agentów?

Ten, który akurat na mnie nie donosił, czyli Wojciech Dzieduszycki. Boże, jaki to był dla mnie szok! Hrabia Tunio?! Przecież myśmy się przyjaźnili, grałem w spektaklach jego żony, Haliny, on spał u mnie w Warszawie... Nie mogłem w to uwierzyć.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości