Wiadomość ujawnił po spotkaniu obu polityków rzecznik rządu Piotr Müller. Tłumaczył, że zdaniem premiera głosowanie należy powtórzyć, „ponieważ proces wyborczy, który odbył się w ostatnim czasie, nie był procesem, który gwarantował realizację demokratycznych procedur dla Białorusi".
O tym, że wybory nie spełniały podstawowych norm demokratycznych, wiadomo od tygodnia. Źródła dyplomatyczne przyznały jednak „Rzeczpospolitej", że zmiana stanowiska nastąpiła tuż przed przyjazdem Pompeo. Polskie władze uznały, że wobec protestów na Białorusi i brutalności, z jaką reżim starał się je stłumić, dalsze uznawanie prawa Aleksandra Łukaszenki do sprawowania władzy nie jest możliwe. Tym bardziej że w oczach białoruskiego społeczeństwa Polska jest wzorem przechodzenia od dyktatury komunistycznej do demokracji i gospodarki rynkowej.
Przez poprzednie ćwierć wieku, mimo wielokrotnego łamania przez Łukaszenkę podstawowych zasad państwa prawa, Warszawa utrzymywała z nim bliższą lub dalszą współpracę, uznając, że mimo wszystko daje on najlepsze gwarancje zachowania suwerenności Białorusi w obliczu imperialnych dążeń Rosji.
Müller nie chciał jednak ujawnić, czy Pompeo w rozmowie z Morawieckim zadeklarował równie daleko idący zwrot w polityce Waszyngtonu wobec Mińska. Sam sekretarz stanu USA na konferencji prasowej powiedział jedynie, że jego zdaniem wybory na Białorusi „nie były ani wolne, ani uczciwe". Przyznał także, że Ameryka dopiero stara się „zrozumieć", co się stało na Białorusi. Pompeo był w lutym w białoruskiej stolicy, gdzie zaoferował Łukaszence dostawy amerykańskiego gazu i ropy, byle zapewnić mu większą niezależność od Moskwy. Zapowiedział też, że po 12 latach przerwy USA znów będą miały ambasadora w Mińsku. Nie wiadomo, czy obie te inicjatywy będą teraz odwołane.
Stanowisko Polski ma potencjalnie radykalne skutki. Stawia pod znakiem zapytania utrzymywanie przez nasz kraj oficjalnych stosunków z państwem, którego granice zaczynają się 200 km od Warszawy.