Kiedy ustawodawca dojdzie do wniosku, że społeczeństwo zmieniło zdanie (i na przykład woli spokój względny dobrobyt „tu i teraz" zamiast w miarę przyzwoitej emerytury w dalekiej przyszłości), zmienia zasady gry – na przykład zlikwiduje otwarte fundusze emerytalne, żeby naszymi oszczędnościami zasilić budżet.
O ile jednak dzięki likwidacji OFE w najgorszym przypadku skutek decyzji rządu i parlamentu będzie wyłącznie finansowy (cóż strasznego: po prostu za parę lat więcej starszych ludzi będzie trafiać do przytułków), to bywają kwestie, które wymagają mniejszej niefrasobliwości przy tworzeniu prawa.
Takie jak in vitro. Takie, w których chodzi o kształt człowieczeństwa, o niepodejmowanie działań, których efekty są dziś nieprzewidywalne, a mogą przyczynić się – powiedzmy to wprost - do destrukcji ludzkiej społeczności.
W sprawie in vitro spór ekspertów trwa. Swoich ekspertów mają liberałowie, ich fundacje, ich gazety, ich politycy – wielkie lobby działające na rzecz przemysłu in vitro. Swoich ekspertów ma też Kościół, który wczoraj wypowiedział się w tej sprawie.
Jak zawsze: warto słuchać jednych i drugich. Nie wolno lekceważyć głosu katolickich hierarchów. Bo w sprawie zapłodnienia pozaustrojowego to lobby in vitro używa dziś argumentów ideologicznych, twierdząc, że wszystko jest w ręku człowieka, że najważniejszy jest postęp, że nie warto słuchać sceptyków.