Jak pisaliśmy w poprzednim wpisie, lewicowcy nie mają ostatnio wiele pociechy z rodzimej lewicy. Aby zaspokoić więc swój głód pustej postępowej retoryki, muszą szukać za granicą. Czasami nawet bardzo daleko, bo aż w Nowej Zelandii, która zasiliła szeregi postępowych narodów przegłosowując ustawę zmieniającą definicję małżeństwa. Furorę w sieci zrobił natomiast przy okazji niejaki Maurice Williamson, nowozelandzki deputowany do parlamentu i członek centroprawicowej (chociaż sam zainteresowany jest libertarianinem) Partii Narodowej. Jego wystąpieniem w obronie małżeństw homoseksualnych zachwycają się redaktorzy portalu Gazeta.pl
Fenomenalne wystąpienie ws. małżeństw dla gejów
- czytamy na stronie. Na czym polega "fenomen" wystąpienia? Raczej nie na bogatej i argumentacji, bo argumentów tam nie ma. Jest za to kilka tanich sucharów (co ważne, wypowiedzianych w typowy angielski sardoniczny sposób):
Ksiądz katolicki mówił mi, że popierając to prawo, popieram 'nienaturalny' akt. To bardzo interesujące, jako że pada z ust osoby, która przysięgała zachować celibat do końca życia. Niektórzy grozili mi też, że będę płonął w ogniach piekielnych przez wieczność. To błąd. Mam dyplom z fizyki. Wziąłem więc swoją wagę, wilgotność ciała itd., założyłem, że ognie piekielne mają temperaturę 5000 stopni, i... okazało się, że spłonąłbym w 2,1 sekundy. To nie do końca jest 'wieczność', prawda?
Jednak głównym atutem Williamsona jest chyba udawanie, że fundamentalna zmiana definicji jednej z najbardziej podstawowych instytucji naszej cywilizacji, jest w istocie trywialną sprawą, bo nie spowoduje żadnych fizycznych i gospodarczych zmian na ziemi.