Zwykle w tym zacnym niszowym portalu staramy się (używam tu pluralis maiestatis) komentować wypowiedzi w tonie ironiczno-kpiarsko-humorystycznym (nie zawsze to wychodzi, ale co zrobić, kiedy brak talentu?). Ale przychodzą takie momenty, kiedy - czytając wypowiedzi i felietony mądrych i moralnie publicystów i polityków "z drugiej strony", setki razy mielących te same frazesy i powtarzających te same tezy bez pokrycia, bez żenady przy tym dokonując prymitywnych manipulacji i generalizacji - trudno jest się zdobyć na humor.
Weźmy taką Ewę Siedlecką, która powtarza dziś - po raz siedemdziesiąty siódmy - ulubioną tezę "Gazety Wyborczej" o tym, jak wykluczający, dyskryminujący jest polski konserwatyzm. I to ten konserwatyzm przedstawiany przez Jarosława Gowina i Johna Godsona.
John Godson i Jarosław Gowin wyłożyli swoje polityczne credo: powrót PO do korzeni. Te korzenie to zdaniem Gowina "usuwanie barier hamujących przedsiębiorczość, "obywatelski, a nie partyjniacki sposób uprawiania polityki" i "zdrowy rozsądek w sprawach wartości". Z kolei Godson za "korzenie" Platformy uznał "zajmowanie się problemami zwykłych ludzi", a nie "wdawanie się w niepotrzebne dyskusje, np. o związkach partnerskich".
- Pisze na wstępie Siedlecka, wedle której powyższe cytaty świadczą o dyskryminacyjnej naturze . I przystępuje do manipulacji nr 1:
A więc blisko 800 tys. osób żyjących w Polsce (według spisu GUS z 2011 r.) w nieformalnych związkach partnerskich to obywatele nienormalni, którymi Platforma nie powinna sobie zawracać głowy.