Dla Platformy Lublin był zawsze specyficznym miastem. Liderami partii byli tu Zyta Gilowska (potem w PiS), Janusz Palikot (dziś w Twoim Ruchu), potem Stanisław Żmijan (w czasach świetności frakcji wewnętrznej, tzw. spółdzielni) czy obecny minister skarbu Włodzimierz Karpiński (schetynowiec nawrócony na wiarę w premiera).
Tak naprawdę Lublin był laboratoryjnym przykładem ideologicznej i personalnej ewolucji Platformy. Teraz premier postanowił przeprowadzić w tym laboratorium jeszcze jeden, bolesny test: liderem listy w wyborach europejskich uczynił Michała Kamińskiego, dawnego propagandystę PiS i rzecznika Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście Kamiński nie ma nic wspólnego ani z Platformą, ani z Lublinem – tym ciekawszy jest to test na własnej partii.
A partia zawyła. – Wstyd mi za Lublin – mówi nam wieloletni współpracownik Tuska. Podobne głosy rozgoryczenia i wściekłości są powszechne. Liderzy PO publicznie dokonują wykwintnych szpagatów, by uzasadnić transfer polityka, który karierę zrobił na atakowaniu Platformy. Szeregowi działacze pamiętają, że Kamiński nie wahał się nawet sięgać po zarzuty, że PO to partia złodziei. Tak było choćby w kampanii 2007 r., w której sztab PiS – przy udziale Kamińskiego – przygotował spoty „Mordo ty moja", sugerujące korupcyjne powiązania polityków PO.
Tyle tylko, że dziś Kamiński jest dla premiera użyteczny, bo użyteczna jest jego neoficka nienawiść do PiS. A atak na partię Kaczyńskiego ma być – jak się dowiadujemy – jednym z kluczowych elementów kampanii wyborczej PO. Kto jak kto, ale polityk, który przez lata tkwił w układach wewnątrz PiS, ma wiedzę i kontakty, które są dla Platformy cenne.
Zresztą konstruując listy wyborcze Platformy, Tusk dowartościował neofitów – ludzi z innych środowisk politycznych, którzy nawrócili się na wiarę w Platformę. Inne przykłady to Dariusz Rosati, który został liderem listy w okręgu składającym się z Zachodniopomorskiego i Lubuskiego czy stołeczna liderka Danuta Hübner, była minister w rządach SLD.