Debaty nad konstruktywnym wotum nieufności dla rządu oraz nad wotum nieufności dla szefa MSW

PiS nie zależało na tym, by odwołać rząd ?czy szefa MSW, lecz by pokazać siebie jako jedyną opozycję. Ale odwracanie uwagi opinii publicznej od nagrań to polityczny błąd.

Publikacja: 10.07.2014 02:28

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa

Debaty nad konstruktywnym wotum dla rządu oraz nad wotum nieufności dla szefa MSW były całkowicie przewidywalne.

O ich przewidywalności wiedzieli również wnioskodawcy, skoro złożyli dwa osobne wnioski. Domagać się w osobnym wniosku odwołania Bartłomieja Sienkiewicza może tylko ktoś, kto wie, że jego wniosek o wotum dla całego rządu nie uzyska akceptacji.

Politykom Prawa i Sprawiedliwości nie chodziło więc o to, by odwoływać rząd, który zresztą kilka dni temu udowodnił, że ma w Sejmie większość. Najbardziej prawdopodobnym celem PiS nie było również wcale odwołanie ze stanowiska ministra Sienkiewicza. PiS osiągnął inny cel: całkowicie zdominował to posiedzenie Sejmu.

PiS chciał się pokazać jako jedyna opozycja (wczoraj głosy polityków SLD i TR były niemal kompletnie niesłyszalne), jako jedyna alternatywa dla Platformy Obywatelskiej. ?I to mu się udało.

Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego nie było uzasadnieniem wniosku o odwołanie rządu z powodu afery taśmowej, lecz gruntowną krytyką rządzącej ekipy. Kaczyński mówił więc o bezrobociu, służbie zdrowia, demografii, emeryturach, biedzie, polskiej wsi, szkolnictwie, gospodarce, autostradach, finansach publicznych, bezpieczeństwie państwa, bezpieczeństwie energetycznym, polityce zagranicznej ?i dopiero na końcu swego wystąpienia odniósł się do afery podsłuchowej.

Choć część zarzutów pod adresem rządu była zasadna, to jednak PiS powtarza je od lat. Stanowią one treść wszystkich kolejnych wystąpień samego Kaczyńskiego, ale od powtarzania nie stają się bardziej prawdziwe. Zresztą sam Tusk przypomniał, że wystąpienie Kaczyńskiego niewiele się różniło od uzasadnienia zeszłorocznego wotum.

Ale PiS nie zależało na tym, by te argumenty przekonały sejmową większość. Nie walczył o to, by prof. Piotra Glińskiego poparły SLD czy TR, które zresztą ogłosiły, że wstrzymają się od głosu.

Okazało się, że Donaldowi Tuskowi też to było na rękę. Zamiast tłumaczyć się z kompromitujących wielu jego współpracowników nagrań, mógł skupić uwagę opinii publicznej na... Jarosławie Kaczyńskim. Wyciągnął go na pojedynek na ułamki procentów czy kilometry autostrad. O zamykanie szkół Tusk oskarżył rządzone przez PiS samorządy, podobnie jak straszył wyborców konsekwencjami prowadzenia polityki wobec Rosji, jakiej życzyłby sobie Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS pozwolił Tuskowi po raz kolejny urządzić przedstawienie o złym Kaczyńskim.

Dlatego i PiS, i Platforma mogą czuć satysfakcję po wczorajszej debacie. Udało im się całkowicie skupić uwagę na sobie. Ale efekt tego może się okazać kłopotliwy dla PiS. Pozostałe partie opozycyjne nie mają powodu brać udziału w PiS-owskim spektaklu. A skupienie uwagi na PiS oznacza, że same taśmy– bardzo kłopotliwe dla PO – schodzą na dalszy plan.

Tym samym PiS pomaga Platformie gasić niebezpieczny dla niej pożar.

Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Wiadomo, kto przegra wybory prezydenckie. Nie ma się z czego cieszyć
Publicystyka
Pytania o bezpieczeństwo, na które nie odpowiedzieli Trzaskowski, Mentzen i Biejat
Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Brudna kampania, czyli szemrana moralność „dla dobra Polski”
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Jaka Polska po wyborach?
Publicystyka
Europa z Trumpem przeciw Putinowi