Na łów do Szwajcarii, towarzyszu mój

Charyzmatyczny, zielony ludzik nie wyda petrocenta na profesjonalny transporter i dwa razy się zastanowi, zanim sfrunie na taką, powiedzmy, Szwajcarię.

Publikacja: 19.07.2014 22:43

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

Ostatnie, policyjne– szpitalne i uliczne - polowania na opętanych szaleńców oraz zestrzelenie malezyjskiego samolotu mają wspólny mianownik – zwierzynę łowną. Ta zwierzyna, to cywilne mięso. To my.

Porównanie ceny cywilnej zwierzyny człekokształtnej z ceną zwierzyny zwierzęcej nie wypada dla nas chwalebnie. Do tygrysa, który uciekł z zoo strzela się pociskami usypiającymi. Do człowieka władza, bez większych rozterek, grzmoci z broni ostrej. Mierzy w głowę i nie szczędzi kul. Gdy trafi, ludzkie padło porzuca na chodniku, co jest miłe tylko dla służb medycznych, które nie muszą wtedy wysilać się na kwieciste diagnozy. Typ, po prostu, wykrwawia się - wszyscy chyba słyszeli w telewizji.

Strzelanie jest w Polsce wciąż przywilejem władzy. Wyróżnieniem ludzi, jak widzieliśmy, zbyt często nieprzygotowanych do zawodu stróża porządku, niezdolnych do sensownych akcji w sytuacjach ryzyka, funkcjonariuszy o zaskakująco miernej sprawności, technice fizycznej. To straszne, że grupka partaczy może mieć prawo do spontanicznej, irracjonalnej egzekucji. Policyjni psychologowie za to, miast wykazać się w roli negocjatorów, służą policji, jak ostatnio, do ukrycia egzekutorów w swoich gabinetach pod płaszczykiem kojenia ich psychicznych ran.

Tymczasem, w każdym polskim mieście, miasteczku i wsi żyje „krotność" obywateli o bez porównania wyższym od swoich, miejscowych policjantów poziomie wykształcenia, etyki oraz zasobów materialnych. Ludzie ci mają ewidentne kwalifikacje do świadomego, bezpiecznego dysponowania bronią, a jednak w tej kwestii przyznaje się im status równy pozycji ulicznego chojraka wygrażającego bezradnej glinie, który, w razie czego, zasługuje tylko na kulkę bez sądu. Strzelać – to my, panowie szlachta.

W rękach prywatnych właścicieli pozostaje w Polsce ponad 500 tysięcy sztuk broni ostrej. Nie licząc, oczywista, ruchomości rzezimieszków, których władza nie molestuje o rejestrację, bo po co chłopy mają się wnerwiać. Większość oficjalnych posiadaczy broni, to niezdemilitaryzowana służba posowieckiego systemu i ich progenitura – od prostej, gierkowskiej gliny po byłych, partyjnych członków z gmin i zakładów. Zażywają oni dziś nierzadko chwały lokalnych miłośników przyrody, nocy trawionych na leśnych ambonach. Sławy swojskich panów dokarmiających sarenki, nim trafią one do smakowitego bigosu myśliwskiego, spożywanego po terenowych rozrywkach. Gdybym była niekomunistyczną władzą, mocno trapiłoby mnie to, że jakby co, wydają się oni idealnym, gotowym materiałem na matecznik tzw. separatystów.

Jasne, że określenie „szlachectwo polskie" jest w odniesieniu do nich tragikomiczną przenośnią. Groteskowa ich mentalność w tej materii objawiła się jaskrawo przy okazji ekscesów europosła Mikkego, który snobując się na wyznawcę kodeksu Boziewicza, wykonał publiczny plask na ministerialnym policzku. Poseł SLD Wziątek pospieszył wówczas, na przykład, z paradnym zapewnieniem, że on, nawet w obliczu niebezpiecznego posła Mikke, nie zamierza nosić przy sobie swojej broni. Była to heroiczna deklaracja, jako że w sferach proletariatu mordobicie to mordobicie. Skąd toteż Wziątek ma wiedzieć, że sprawa Mikkego jest honorowa, czyli taka, że w istocie wystarczy nawet symbolicznie i jedyny raz machnąć komuś przed nosem białą rękawiczką, by go poniżyć.

Po dziesięcioleciach panowania towarzyszy już jednak wiadomo, że kandydat na żołnierza niezłomnego, na jakiegoś Łupaszkę, miałby dziś marne szanse w polskich lasach. Któż, jak nie oni, pomazańcy komunizmu, najlepiej spenetrowali każdą, leśną ścieżynę, ambonę, harcerską lub wojskową stanicę. Dzięki temu rozeznaniu mogliby być dla zielonych ludzików bezcenni.Towarzysze domyślili się już dawno, jak skuteczny może być koleżeński, sąsiedzki system wzajemnego wspierania się. Siatka, że się tak wyrażę. Braterstwo broni. Przez pół wieku góralowi z Podhala dlatego właśnie wręczali bilet do Gdyni, by szedł w matrosy, a rekruta z Gdyni stroili w kamasze strzelca podhalańskiego. Byle jak najdalej od domu. Byle w ogolonej głowie nie zalęgła się dzika refleksja, że wojo nie powinno być po to, by osobiście wyparować w imię kolejnego medalu dla Jaruzela w awangardzie zwycięskiego marszu sąsiadów, tylko by ratować siebie, własną narzeczoną, mamę, tatę i rodzinną chatę na Podhalu, albo w na wskroś polskiej Gdyni.

Latami komuny towarzysze ćwiczyli praktykę tej taktyki, choć żyją sobie o wiele spokojniej od nas, bo nie mają przed kim się bronić. Od Wschodu i Zachodu otaczają ich sami przyjaciele i trudno się dziwić, że na guzik było im to całe, nacjonalistyczne wojo. To prawda, że bać mogą się jedynie nas. Może też kilku etatowych oszołomów, w sumie przereklamowanych.

Każde drgnięcie śmiertelnych konwulsji narodowego instynktu życia spotyka się toteż z błyskawiczną czapą. Przekonał się o tym właśnie tłum sądowych kiboli, podniecony losem ofiar Kiszczaka. Za strzał tortem do uniewinniającej „generała" pani sędzi jego prowodyr dostał niespełna roczek, czyli szansę, by zrozumieć, że w państwie prawa za księdza Popiełuszkę i innych - medal, pensja i aleja zasłużonych się należą. Towarzysza nie rusz nawet tortem! A strzał tortem w panią sędzię był zdradziecki, niemal katyński. Od tyłu.

Nie dla nas więc nawet broń tortowa i tylko patrzeć, a uzbrojenie w durszlaki i tarcze z kartonu po bananach może w najlepszym przypadku zaprowadzić jakiegoś śmiałego rycerza RP do koncentracyjnej psychuszki, choćby pod pretekstem wyznawania idiotycznego, latającego makaronu.

Towarzysz, człek bywały na sponsorowanych oksfordach i mediolańskich zakupach, doskonale przecież wie, dlaczego charyzmatyczny, zielony ludzik nie wyda petrocenta na profesjonalny transporter i dwa razy się zastanowi, zanim sfrunie na taką, powiedzmy, Szwajcarię. Dzielne wnuki Wilhelma Tella i obrońcy papieży w swoich wioskach i dzielnicach miast znają się jak łyse konie i walkę zbrojną w okolicy mają obcykaną. Gdyby zaś ich dowództwo zarządziło chłopakom z Zurychu trening na podwórkach Genewy, lub obóz szkoleniowy na lesistych zboczach Alp pod zachodnią, francuską granicą, w rejonie tamtejszych górali, wystrzeliliby je w przestworza. Szwajcar kilka razy w roku kładzie mundur i razem z sąsiadami ćwiczy zbawienny scenariusz obrony własnej narzeczonej, żony, dzieci, babci,ulicy, stodoły, piwnicy, podwórka, pagórka i krowy, dzięki której może żyć serem i czekoladą. Świetnie orientuje się, co, kto, kiedy, gdzie i czym ma działać w tym celu. Szczęśliwy naród. Jako lud pasterski, nie posiada on tyle szlachty co my, za to każdy, normalny facet ma w chałupie karabin.

Pojaruzelska szlachta kultywuje ten szwajcarski styl. Pomiędzy sobą. Gdybyż tak zapakować ją w samolot do Szwajcarii! Niechby z sowitą dopłatą. „Na łów do Szwajcarii, towarzyszu mój! ( bis ). Na łów, na łów na łowy, do szwajcarskiej dąbrowy, towarzyszu mój!" – dopieroż upajałyby się nasze serca. Lasów, zwierza grubego, sera i czekolady mieliby towarzysze skolko ugodno. A zielone ludziki dopiero wtedy dwa razy by się nad nami zastanowiły. Bo na razie nie muszą.

Ostatnie, policyjne– szpitalne i uliczne - polowania na opętanych szaleńców oraz zestrzelenie malezyjskiego samolotu mają wspólny mianownik – zwierzynę łowną. Ta zwierzyna, to cywilne mięso. To my.

Porównanie ceny cywilnej zwierzyny człekokształtnej z ceną zwierzyny zwierzęcej nie wypada dla nas chwalebnie. Do tygrysa, który uciekł z zoo strzela się pociskami usypiającymi. Do człowieka władza, bez większych rozterek, grzmoci z broni ostrej. Mierzy w głowę i nie szczędzi kul. Gdy trafi, ludzkie padło porzuca na chodniku, co jest miłe tylko dla służb medycznych, które nie muszą wtedy wysilać się na kwieciste diagnozy. Typ, po prostu, wykrwawia się - wszyscy chyba słyszeli w telewizji.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości