Ostatnie, policyjne– szpitalne i uliczne - polowania na opętanych szaleńców oraz zestrzelenie malezyjskiego samolotu mają wspólny mianownik – zwierzynę łowną. Ta zwierzyna, to cywilne mięso. To my.
Porównanie ceny cywilnej zwierzyny człekokształtnej z ceną zwierzyny zwierzęcej nie wypada dla nas chwalebnie. Do tygrysa, który uciekł z zoo strzela się pociskami usypiającymi. Do człowieka władza, bez większych rozterek, grzmoci z broni ostrej. Mierzy w głowę i nie szczędzi kul. Gdy trafi, ludzkie padło porzuca na chodniku, co jest miłe tylko dla służb medycznych, które nie muszą wtedy wysilać się na kwieciste diagnozy. Typ, po prostu, wykrwawia się - wszyscy chyba słyszeli w telewizji.
Strzelanie jest w Polsce wciąż przywilejem władzy. Wyróżnieniem ludzi, jak widzieliśmy, zbyt często nieprzygotowanych do zawodu stróża porządku, niezdolnych do sensownych akcji w sytuacjach ryzyka, funkcjonariuszy o zaskakująco miernej sprawności, technice fizycznej. To straszne, że grupka partaczy może mieć prawo do spontanicznej, irracjonalnej egzekucji. Policyjni psychologowie za to, miast wykazać się w roli negocjatorów, służą policji, jak ostatnio, do ukrycia egzekutorów w swoich gabinetach pod płaszczykiem kojenia ich psychicznych ran.
Tymczasem, w każdym polskim mieście, miasteczku i wsi żyje „krotność" obywateli o bez porównania wyższym od swoich, miejscowych policjantów poziomie wykształcenia, etyki oraz zasobów materialnych. Ludzie ci mają ewidentne kwalifikacje do świadomego, bezpiecznego dysponowania bronią, a jednak w tej kwestii przyznaje się im status równy pozycji ulicznego chojraka wygrażającego bezradnej glinie, który, w razie czego, zasługuje tylko na kulkę bez sądu. Strzelać – to my, panowie szlachta.
W rękach prywatnych właścicieli pozostaje w Polsce ponad 500 tysięcy sztuk broni ostrej. Nie licząc, oczywista, ruchomości rzezimieszków, których władza nie molestuje o rejestrację, bo po co chłopy mają się wnerwiać. Większość oficjalnych posiadaczy broni, to niezdemilitaryzowana służba posowieckiego systemu i ich progenitura – od prostej, gierkowskiej gliny po byłych, partyjnych członków z gmin i zakładów. Zażywają oni dziś nierzadko chwały lokalnych miłośników przyrody, nocy trawionych na leśnych ambonach. Sławy swojskich panów dokarmiających sarenki, nim trafią one do smakowitego bigosu myśliwskiego, spożywanego po terenowych rozrywkach. Gdybym była niekomunistyczną władzą, mocno trapiłoby mnie to, że jakby co, wydają się oni idealnym, gotowym materiałem na matecznik tzw. separatystów.