Wtedy nie pytaj, gdzie był Bóg

Całe lata zachowujemy obojętność wobec konania milionów

Aktualizacja: 04.02.2015 13:20 Publikacja: 04.02.2015 12:20

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„Jeżeli tego nie zrobimy, to oni przyjdą, położą się w naszej pościeli i będą jeść z naszych garnków" – taka trafna, prosta definicja patriotyzmu bardzo mi się podoba. Usłyszał ją od ukraińskich ochotników dziennikarz Wojciech Mucha w odpowiedzi na pytanie, dlaczego jadą na wojnę. I nam nigdy nie dość powtarzać, że obrona Ojczyzny jest niczym innym jak obroną samego siebie.

U nas wszelako, adeptce parcia na szkło, której popisy wydają mi się zawsze tą samą parodią kreacji Giulietty Masiny w roli cyrkowego klauna, udało się wypromować osobliwy protest song na temat patriotyzmu. Zaczyna się on od słów:

Gdyby była wojna byłabym spokojna nareszcie spokojna „wreście" byłabym...

- i biegnie dalej w tym guście z kulminacją wypięcia się na Polskę, której patologiczną manią, jak wynika z utworu, jest jakoby żądanie krwi od autorki. Żeby było śmieszniej, wykonawczyni na oko dojrzałej płci żeńskiej, „daje" głosikiem o tembrze wkurzonego, małoletniego chłopaczka. Na marginesie, forma „wreście" jest moją transkrypcją oryginalnej dykcji zdeterminowanej śpiewaczki. Słyszeć ją winien w ostateczności znany tatuś. Zawczasu.

Nieszczęsna jest także ojczyzna, która ma takie córy. Niegdyś Polki słynęły z urody ciała, patriotycznej, szlachetnej duszy i rozumu. Cytowana wyżej adeptka urabia słuchaczy mocą swej groteskowej sztuki na bezwolne, bezradne ofiary wojny. Ma to niebagatelny sens dla zainteresowanych naszą bezbronnością. Mądrego nie pocieszy fakt, że ofiarą tej bezbronności może stać się także ten, komu się zdaje, że bezwzględnie da się uniknąć wojennego losu narodu ogłaszając swoje patriotyczne pas.

„Pożyteczni idioci" niezmiennie jednak bywają potrzebni. Promowanie ich w tzw. sztuce jest skuteczniejsze i dużo tańsze niż czołgi. Szeroki świat wie to bardzo dobrze. Niekiedy potrzeba tylko trochę czasu, by tajemnica jakiejś zdumiewającej sławy stanęła w całej jaskrawości. Jeszcze niedawno nie dowierzałam samej sobie, ponieważ artystka Netrebko zwyczajnie nigdy mnie nie zachwyciła, mimo że nie ma dziś drugiej, równie oszałamiającej kariery słowiańskiej śpiewaczki. Datek solistki w kwocie miliona rubli na rzecz sztuki operowej najnowszych republik Ługańskiej i Donieckiej na tle demonstracyjnych karesów z ich parlamentarzystami rzuca jednak snop światła na bieg rzeczy.

„Niemcy nie wyślą śmiercionośnej broni Ukrainie" – zapewniła dopiero co swego przyjaciela na dobre i złe Frau Aniela. Ma to pewnie znaczyć, że Ukraińcy nierozważnie postępują ze śmiercionośną bronią, zamiast witać przyjezdne tanki pojednawczymi czastuszkami przy dźwiękach harmoszki. Niemiecka chata z kraja. Droga z Ukrainy do Niemiec prowadzi jeszcze przez Polskę, a wojska polskie także najzacieklej nastawiają się na obronę przed wschodnim agresorem granic niemieckich.

Niezwłocznie przyklasnął Frau Anieli Dariusz Joński – rzecznik prasowy SLD, wyrosły już w młodości, niczym szczep radzieckiego badacza Miczurina, na tym samym pniu lewicowości, co Frau Kanzlerin w wiośnie swoich enerdowskich lat: „Domaganie się dostaw uzbrojenia dla Ukrainy, to dolewanie benzyny do ognia. Kosztem jakby relacji polsko – rosyjskiej" – wystawił Joński eseldowską kawę na ławę. „Kosztem jakby polskiej racji stanu." – przypieczętował banialuką. Pewnie mu mało korytarza królewieckiego, a istnienie państwa ukraińskiego nie jest dla niego polskim handicapem i łaską boską. Szanując stylistykę, bądź co bądź, rzecznika, pozostańmy z nadzieją, że tylko „jakby". Nawet Joński może nie zdążyć czmychnąć stąd na czas.

Właśnie dzięki oportunizmowi świat miał w nosie raporty rotmistrza Witolda Pileckiego, który planował zorganizować wyzwolenie Auschwitz. Z tego samego powodu świat i dziś nie chce słyszeć o tym największym, polskim bohaterze XX wieku, a i na .naszym zapleczu wspierają go wciąż kohorty miejscowych zauszników. Identycznie Europa miała w nosie, męczoną bolszewickim terrorem, otoczoną zbrojnym kordonem w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku, głodzoną na śmierć Ukrainę. Nie inaczej jak Polskę zaatakowaną w roku 1920. Podczas napadu bolszewików nie opuścili nas wówczas w biedzie jedynie nuncjusz papieski - późniejszy papież Pius XI oraz przedstawiciel dyplomatyczny Turcji. To był ekstrakt europejskości, gdy w roku 1938 Chamberlain obwieścił radośnie rodakom po powrocie z Monachium kłamliwy, hańbiący slogan: „Przywiozłem wam pokój!" Właśnie bowiem podpisał przyjacielski układ z Hitlerem, sprzedając Czechosłowację. Jak gdyby wczoraj, przy niezmąconym spokoju globalnej wioski, Czerwoni Khmerzy wymordowali pół narodu Kambodży w imię komunizmu nabytego na lewackich, francuskich uczelniach. Całe lata zachowujemy obojętność wobec konania milionów z głodu, na skutek komunistycznego obłędu w Korei. Cyniczni, perfidni sprzymierzeńcy zbójów świata, szczególnie zaś narybek lewactwa, pasjami lubią za to zadawać przy takich okazjach wiekopomne pytanie: „A gdzie jest Bóg?"

Nie ma i teraz zapalonych chętnych do zadeklarowania Polsce poważnej pomocy w razie powtórki obustronnego napadu z roku 1939. Niestety, już zanosi się na bliski horror. Nasi paradni specjaliści od bezpieczeństwa gotowi są, pod pretekstem kabaretowej „szpicy", w swojej rozpaczliwej niekompetencji zwabić na polską ziemię uzbrojonych w niewątpliwie śmiercionośną broń Niemców, którzy tym razem odnoszą się do tej bohaterskiej, wojskowej misji przedziwnie wspaniałomyślnie. Mogliby zrewanżować się Ukraińcom w Donbasie za dawne, przyjacielskie przysługi, lub bez zbędnego patosu wspomóc Lwów. Szok i niedowierzanie, bo Krzyżaków też ściągnęliśmy sobie ku obronie, a konsekwencje tej łaski cierpimy do dzisiaj. Niemcy lubią fałszować literę układów. Czuję, że tym razem mogą opękać sprawę nawet bez Ribbentropa.

Wojna podchodzi coraz bliżej pod polskie drzwi. Obok nas, bliziutko, za progiem, w odległości niedużo większej niż dzień jazdy autem, z braku oręża i żywności od długiego czasu giną Ukraińcy w obronnej wojnie. Na miejscu jedynie katoliccy i grekokatoliccy księża oraz zakony heroicznie pomagają przetrwać tysiącom kobiet i dzieci zbiegłych z terenów walki. Tragedii Ukrainy przyglądamy się beztrosko, głupio polegając na oportunistycznej, egoistycznej, fałszywej i chciwej Europie.

Dlatego, jeżeli kiedyś cudem ujdziesz z pożogi wznieconej oto na twoich oczach, miej odrobinę godności. Wtedy przynajmniej nie pytaj, gdzie, kiedy ginął twój świat, był Bóg.

„Jeżeli tego nie zrobimy, to oni przyjdą, położą się w naszej pościeli i będą jeść z naszych garnków" – taka trafna, prosta definicja patriotyzmu bardzo mi się podoba. Usłyszał ją od ukraińskich ochotników dziennikarz Wojciech Mucha w odpowiedzi na pytanie, dlaczego jadą na wojnę. I nam nigdy nie dość powtarzać, że obrona Ojczyzny jest niczym innym jak obroną samego siebie.

U nas wszelako, adeptce parcia na szkło, której popisy wydają mi się zawsze tą samą parodią kreacji Giulietty Masiny w roli cyrkowego klauna, udało się wypromować osobliwy protest song na temat patriotyzmu. Zaczyna się on od słów:

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska