W takiej sytuacji nie był jeszcze żaden prezydent ubiegający się o reelekcję. Bronisław Komorowski chce wygrać wybory, mimo że krajem rządzi formacja polityczna, z której się wywodzi. To oznacza ponoszenie przez niego współodpowiedzialności za wszystkie działania rządów Tuska i Kopacz.
Nie ma się zatem co dziwić, że jedyny konkretny komunikat z piątkowego wystąpienia Komorowskiego jest taki, że prezydent nie chce występować pod partyjnym szyldem. Poza tym jego wystąpienie było pełne ogólników i pozbawione energii.
To PO powinna była mieć bardziej okazałą, emocjonalną i wystawną konwencję prezydencką od PiS. Większość dawnych speców PiS od takich widowisk jest dziś w Platformie – na czele z Michałem Kamińskim. A jednak to PiS lepiej zaprezentowało swego kandydata na prezydenta.
Dzień po Komorowskim na konwencji PiS wystąpił Andrzej Duda. Na tle czytającego z kartki Komorowskiego wypadł lepiej, bo partia pomyślała o tym, by w mównicę wmontować mu ekran z tekstem. Wyglądało, jakby mówił z głowy, co zawsze dodaje wiarygodności.
Duda miał starannie przygotowane – choć momentami teatralne – wystąpienie, gdzie wątki osobiste zostały przemieszane z sentymentalnymi i politycznymi. Drobne złośliwości miały przy tym pokazać, że jest lepiej wykształcony i młodszy od Komorowskiego.
Odwołując się niemal bez przerwy do Lecha Kaczyńskiego, Duda tak naprawdę starał się przekonać do siebie elektorat PiS. Teraz jego notowania są prawie dwa razy niższe od poparcia dla partii, która go wystawiła. Bez pełnej mobilizacji elektoratu PiS Duda nie ma co marzyć o drugiej turze. A trudno o lepszy symbol niż Lech Kaczyński.
W programowej części wystąpienia Duda próbował obarczyć Komorowskiego współodpowiedzialnością za działania rządu – czyli dokładnie to, czego prezydent chce uniknąć.