Tym bardziej jeśli dotychczasowa brzydko obmawia męża z przyjaciółkami, funduje ośmiorniczki na kolację z gachem, a pożycie jest nudne jak ciepła woda w kranie. Już korzystając z okazji, pindrzy się nowa pięknotka, a tylko frajer nie pojmuje, że za rok, najdalej dwa, zajdzie mu za skórę jeszcze dotkliwiej niż poprzedniczka.
Nie inaczej w polityce. Oczywiście, dowodem deprawacji są kpiny pani minister z naiwniaków, którzy pracują za mniej niż 6 tys. zł miesięcznie, albo dywagacje innych członków rządu o „kamieni kupie". Ale jeszcze bardziej obrzydliwy był niegdysiejszy minister, gdy oświadczał (bynajmniej nieprzyłapany podsłuchem, ale świadomie, w telewizji!), że „ten lekarz nikogo już nie uśmierci", albo gdy tamże pokazywał dyktafon jako „gwóźdź do trumny Leppera". Że nie wspomnę już o wysyłaniu funkcjonariuszy z nakazem rewizji wcześniej, nim zostaną zebrane sensowne dowody.