Rzeczpospolita: Ma pani w głowie skład rządu?
W tej chwili jest za wcześnie na taką giełdę personalną.
Struktura rządu zostanie zmieniona?
W zeszłorocznym programie PiS wskazaliśmy pewne zmiany i uważam, że są one dobre. Powinno powstać Ministerstwo Rozwoju z prawdziwego zdarzenia, z szefem, który byłby wicepremierem, i to jemu podlegałyby wszystkie resorty gospodarcze. To jest odejście od obecnego modelu, w którym minister finansów dyktował politykę gospodarczą rządu. Minister finansów musi pilnować finansów, być strażnikiem budżetu, dbać, żeby system podatkowy dobrze działał, a to nie zawsze idzie w parze z bardzo szerokim spojrzeniem na rozwój. Dlatego chcemy, żeby dużą rolę odgrywał minister, który ma kreślić długofalowe cele rozwojowe, który potrafi patrzeć w perspektywie dłuższej niż jeden budżet.
Powstaną jakieś resorty?
Proponujemy powstanie Ministerstwa Energetyki oraz likwidację Ministerstwa Skarbu Państwa, którego kompetencje przejęłoby silne Ministerstwo Gospodarki. To jest o tyle zasadne, że w tej chwili kompetencje pomiędzy tymi dwoma resortami są tak rozdzielone, że nie wiadomo, kto ma brać odpowiedzialność.
Widać to na przykładzie spółek węglowych – praktycznie rzecz biorąc powinien za nie odpowiadać minister Skarbu Państwa, a tymczasem jest to w kompetencjach ministra gospodarki. Efekt jest taki, że ani jeden, ani drugi do końca się tym nie zajmuje i polskie górnictwo jest w stanie opłakanym, więc to na pewno trzeba uporządkować. Inne zmiany zależą od kierunku, w którym pójdzie dyskusja programowa. Będziemy dążyli do tego, żeby ograniczać zbędną administrację, a nie ją rozbudowywać, bo wzrost liczby urzędników w czasie rządów PO–PSL był zupełnie nieuzasadniony. W administracji nacisk trzeba położyć na sprawność.
Ten superresort rozwoju będzie zajmował się rozdzielaniem środków unijnych?
On ma się zająć rozwojem państwa. To jest ostatni unijny budżet, który daje nam tak duże środki unijne, bo już w następnej perspektywie finansowej Polska będzie wśród tych państw, które otrzymują mniejsze pieniądze z UE. Dzisiaj do końca nie wiadomo, jak będą dla nas skutkowały decyzje państw strefy euro w sprawie Grecji, ale pewne jest, że w tej chwili przed nami jest kilka lat perspektywy, w której te środki unijne są jeszcze duże i trzeba je dobrze wykorzystać.
Premier Ewa Kopacz uspokajała, że nam nie grożą żadne perturbacje w związku z tym, co się dzieje w Grecji.
Ja przede wszystkim się cieszę, że nie spełnił swojej obietnicy Donald Tusk, który w 2008 r. w Krynicy zapowiedział, że w 2011 r. wprowadzi Polskę do strefy euro. Gdyby ta obietnica została spełniona, bylibyśmy dziś drugą Grecją. Przypomnę, że gdy Tusk chwalił się, że pokonaliśmy kryzys i jesteśmy zieloną wyspą, to na tej mapie oprócz nas w tym kolorze była właśnie Grecja. To był kraj, który został wciągnięty do strefy euro, mimo że był w ogóle nieprzygotowany, nie spełniał żadnych warunków. Natomiast jego wyjście otworzyłoby drogę do wyjścia kolejnym. Zobaczymy, jakie będą decyzje, ale jeśli w ciągu najbliższych kilku miesięcy to nie zostanie rozwiązane, nie zostanie podjęta jakaś decyzja, to może dojść do kolejnego poważnego kryzysu w strefie euro.