Z pewnością można by o tej sprawie napisać zabawny felieton. Ironizować, że Bronisław Komorowski, zwany Bulem (z powodu popełnionego niegdyś błędu ortograficznego), stał teraz z koszulką, na której widać było słowo „Bull" – fragment nazwy klubu koszykarskiego z Chicago. Można by się też natrząsać, iż Komorowski nie dość, że obciążył wizerunkowo macierzystą partię, wypożyczając do swego biura z Kancelarii Prezydenta liczne meble i obrazy, to jeszcze teraz dorzucił kolejną wpadkę: udział w reklamowym evencie kantoru wymiany walut.
Tyle tylko, że nie ma w tym nic zabawnego. Sprawa jest poważna, bo chodzi o wizerunek Polski na świecie, a także o nasz szacunek do samych siebie. Choć do końca życia byli prezydenci mają specjalny status, to ich prezydencka emerytura jest niewielka – nieco ponad 6 tys. złotych. A więc dorabiają – często w sposób niegodny byłej głowy państwa, co bulwersuje opinię publiczną.
Na całym świecie byli prezydenci zarabiają, wygłaszając wykłady czy biorąc udział w rautach, przyjęciach i kongresach. Ale niekoniecznie promują prywatne firmy czy doradzają egzotycznym dyktatorom.
Takich sytuacji będziemy mogli uniknąć, gdy emerytura byłego prezydenta będzie kilkakrotnie wyższa niż obecnie. Nie może być tak, że człowiek wybrany kiedyś w powszechnych wyborach, by reprezentować cały naród, dziś ima się każdego zajęcia, by tylko zarobić na utrzymanie swoje i rodziny. Jeśli chcemy szanować państwo i mieć szacunek do siebie, płaćmy lepiej byłym prezydentom.
Przy okazji warto ustalić w przepisach status pierwszej damy. Danuta Wałęsa, Jolanta Kwaśniewska, Maria Kaczyńska czy Anna Komorowska pracowały w pełnym wymiarze godzin (obecnie to samo robi Agata Duda) nie tylko dla dobra swych mężów, ale i dla dobra Polski. Za darmo. Nikt nie opłaca za żonę prezydenta nawet składek emerytalnych.