I nie tylko gapie. Od jednego i drugiego pochodu co jakiś czas odrywały się grupy osób, które przechodziły do sąsiedniego marszu ponapawać się obrazem konkurencji i upewnić się, że to ich jest tym słusznym wyborem. Po czym wracali do siebie, z Nowego Światu na Marszałkowską albo odwrotnie.
Kiedyś to było proste – jedni jechali w tramwaju na marsz pierwszomajowy, odświętnie ubrani, z biało-czerwonymi flagami i balonikami, ale z oklapniętymi minami. Drudzy bez flag, w obuwiu sportowym, jednak kipiący od energii śpieszyli się na wyznaczone miejsce kontrmarszu opozycji.
Czytaj więcej
W niedzielę, 25 maja – tydzień przed drugą turą wyborów prezydenckich – głównymi ulicami Warszawy...
W niedzielę w metrze linii M2 naprawdę trudno było rozpoznać, kto zmierza na jaki marsz. Sporo osób trzymało flagi, jedni siedzieli, drudzy stali, zasadniczo równie milczący. Lustrowali siebie nawzajem, może próbując odgadnąć kto swój, a kto wróg.
Dopiero na przystanku Nowy Świat – Uniwersytet wszystko się wyjaśniło. Ta młoda dziewczyna z pieskiem wysiadła, czyli możliwe, że szła na masz popierający Karola Nawrockiego. Dwie panie w średnim wieku z biało-czerwonymi flagami pojechały dalej i wyszły na następnym przystanku metro Świętokrzyska, czyli poszły na marsz popierający Rafała Trzaskowskiego. Młoda pani z dwoma drzewcami wysiadła, ale tato z synem pojechali dalej. Trzy koleżanki wysiadły. Duża grupa, chyba dwie rodziny, pojechała przystanek dalej. Dwie starsze panie wysiadły, ale starsza para pojechała dalej.