Rafałowi Trzaskowskiemu nie udało się zjeść lewicowego elektoratu tak jak w 2020 roku, kiedy Robert Biedroń uzyskał zaledwie 2,22 proc., bo jego wyborcy wybrali polityka KO. Problem w tym, że elektorat ten z trudem zbliża się do 10 proc., i to w podziale na dwa różne wyborcze pudełka.
Ideowe kompromisy powinny być tylko wypadkiem przy pracy
Co prawda tym razem Trzaskowski sam wyrzucił z menu lewicowe dania, bo nabrał apetytu na wyborców Sławomira Mentzena, ale jest faktem, że dało to kawałek przestrzeni do wzrostu dla dwojga kandydatów, których wszystko łączy i jedno dzieli: stosunek do rządu Donalda Tuska. Dylematu, czy być reformistą, czy rewolucjonistą nie rozwiążą te wybory, ale sam fakt, że został on wyartykułowany (słynne: „Magdo, czy było warto…” Adriana Zandberga z debaty), pokazuje, że po raz pierwszy od kilku lat jakąś ideową lewicę w Polsce mamy. Przedtem ton nadawała wyłącznie ta pragmatyczna.
Czytaj więcej
Ja na pewno mogę wam obiecać, że nie będę odpoczywać, nie będę kończyć tej pracy. Ona się dopiero...
A przecież lewica nie może być wyłącznie zorientowana na Realpolitik. Ideowe kompromisy mogą być co najwyżej „wypadkiem przy pracy”, a nie zasadą konstytuującą postępowe ugrupowania. Lewica musi być bowiem zarówno rozważna, jak i romantyczna – inaczej nie da się namówić ludzi, by myśleli o innych, by dzielili się dobrami, by byli wobec innych tolerancyjni, by zrezygnowali we własnym życiu ze społecznego darwinizmu i uwierzyli, że aby przypływ podniósł wszystkie łodzie, nie wystarczy napuścić więcej wody do basenu jachtowego. Tu potrzeba idei, empatii i wizji. Bez tego nikt nie zagłosuje za redystrybucją podatkową i finansowaniem lepszego bytu bliźnich.
Technokratyzm jest często skuteczny, ale nie wystarcza, o czym boleśnie przekonały się różne partie socjaldemokratyczne w świecie, żeglujące gwałtownie do centrum. A lewica dryfująca w prawo to tylko partia władzy, czyli taka sama jak inne, a w dodatku udająca humanizm i wiarę w sprawiedliwość.