Propagandowa gra wokół in vitro

Czy PO postawiła PiS pod ścianą w sprawie in vitro? Chwalą się tym politycy PO. Jednak więcej w tym ich pobożnych życzeń, niż stawiania kogokolwiek pod jakąkolwiek ścianą.

Aktualizacja: 30.10.2015 12:14 Publikacja: 30.10.2015 11:29

Minister zdrowia prof. Marian Zembala

Minister zdrowia prof. Marian Zembala

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Chodzi o to, że obecny minister zdrowia Marian Zembala, nie czekając na przekazanie swojego resortu Prawu i Sprawiedliwości, przyjął nowy program refundacji in vitro. O tym, że rząd nad tym pracuje, pisaliśmy już zresztą w „Rzeczpospolitej" w pierwszej połowie października. Obecny wygasa 30 czerwca 2016 roku. Kolejny ma trwać do czerwca 2019 roku. Pójdzie na to 300 mln zł.

Figury retorycznej z użyciem słowa „ściana" użył wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki. – Teraz politycy Prawa i Sprawiedliwości są pod ścianą – grzmiał na antenie RMF FM. – Przerwanie (programu – red.) jest możliwe, ale praktycznie bardzo trudne – dodawał.

To nie do końca prawda. W rzeczywistości zerwanie programu jest zarówno możliwe, jak i bardzo łatwe. Polityk PiS, który obejmie tekę ministra zdrowia, będzie mógł jedynym podpisem środki na finansowanie programu przenieść na inny ważny cel. A takich w służbie zdrowia nie brakuje.

Byłoby inaczej, gdyby nowy program in vitro nie tylko był przyjęty, ale też zakontraktowany. Platforma nie może jednak już teraz rozpisać konkursu dla klinik, bo wiążą ją rygory ustawy budżetowej. Można to zrobić najwcześniej w 2016 roku.

PiS nie jest też pod ścianą z innego powodu. Mianowicie ma cały arsenał środków, by utrudnić funkcjonowanie lecznic oferujących in vitro (wbrew powszechnej opinii, nie są to tylko prywatne kliniki, ale również szpitale publiczne).

Po pierwsze, może próbować zerwać obecnie funkcjonujący program, choć opinie są tutaj podzielone. Część fachowców uważa, że wiązałoby się to z odszkodowaniami dla ośrodków oferujących in vitro. Inni twierdzą, że umowy z takimi klinikami są skonstruowane tak, że w każdej chwili Ministerstwo Zdrowia bez większych konsekwencji może wycofać środki.

Po drugie, 1 listopada wchodzi w życie ustawa o in vitro, zgodnie z którą kliniki muszą uzyskiwać wpis do rejestru ośrodków medycznie wspomaganej prokreacji. PiS mógłby im to utrudniać.

Wreszcie po trzecie, PiS mógłby zmienić ustawę o in vitro. Do końca nie wiadomo, w jaki sposób, bo z nowego obozu władzy płyną różne sygnały.

Część polityków PiS chciałby w ogóle zakazać zapłodnienia pozaustrojowego. Byłoby całkowicie zgodnie ze współczesnym nauczaniem Kościoła, choć ten wariant wydaje się być najmniej prawdopodobny.

Inni politycy PiS życzyliby sobie zakazu mrożenia zarodków. Znacząco osłabiłoby to skuteczność procedury i naraziłoby kobiety na więcej powikłań, bo trzeba by je częściej stymulować hormonami i poddawać punkcji. Za to taka zmiana byłaby wciąż akceptowalna przez Kościół.

Inni politycy chcieliby ograniczyć in vitro tylko dla małżeństw. Jednak nie tylko nie satysfakcjonowałoby to hierarchów, ale mogłoby się też okazać niezgodne z Konstytucją. Ta ostatnia wydaje się uniemożliwiać nierówny dostęp do świadczeń zdrowotnych. Warto zauważyć, że obecnie nie tylko in vitro, ale też wszystkie inne procedury zapobiegania niepłodności, jak np. leczenie endometriozy czy udrażnianie jajowodów, państwo oferuje każdej parze, nie pytając, czy jest w związku małżeńskim.

Pytanie tylko, czy PiS chciałoby w ogóle zajmować się sprawą in vitro. Słuchając powyborczych wypowiedzi polityków tej partii można odnieść wrażenie, że zamiast zapłodnieniem pozaustrojowym, aborcją i innymi sprawami światopoglądowymi, wolą koncentrować się na takich obietnicach, jak likwidacja gimnazjów, obniżenie wieku emerytalnego czy zaoferowanie 500 zł na dziecko.

PiS doskonale wie, że in vitro cieszy się dużym poparciem społecznym. A na podtrzymaniu zaufania obozowi władzy w tym momencie zależy najbardziej.

Chodzi o to, że obecny minister zdrowia Marian Zembala, nie czekając na przekazanie swojego resortu Prawu i Sprawiedliwości, przyjął nowy program refundacji in vitro. O tym, że rząd nad tym pracuje, pisaliśmy już zresztą w „Rzeczpospolitej" w pierwszej połowie października. Obecny wygasa 30 czerwca 2016 roku. Kolejny ma trwać do czerwca 2019 roku. Pójdzie na to 300 mln zł.

Figury retorycznej z użyciem słowa „ściana" użył wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki. – Teraz politycy Prawa i Sprawiedliwości są pod ścianą – grzmiał na antenie RMF FM. – Przerwanie (programu – red.) jest możliwe, ale praktycznie bardzo trudne – dodawał.

Pozostało 84% artykułu
analizy
Jacek Nizinkiewicz: Zbigniew Ziobro ma siłę, żeby stanąć przed komisją ds. Pegasusa
analizy
Wojna Rosji z Ukrainą dobiega końca. Zachód szuka salomonowego rozwiązania
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: Jarosław Kaczyński niczego nie zapomniał i niczego się nie nauczył
analizy
Rafał Trzaskowski stawia na bezpieczeństwo, KO ogłosi kandydata na początku grudnia
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Ursula von der Leyen proponuje „pisizm” w sprawie funduszy regionalnych