Lech Mażewski: Liberalizm według Donalda Tuska

Obecny premier to przede wszystkim sługa zinstytucjonalizowanego liberalizmu, którego wcieleniem jest Unia Europejska, a nie reprezentant interesów Niemiec, jak błędnie twierdzi Jarosław Kaczyński - pisze ustrojoznawca.

Publikacja: 22.01.2024 03:00

Lech Mażewski: Liberalizm według Donalda Tuska

Foto: WOJTEK RADWANSKI / AFP

19 i 20 grudnia 2023 r. doszło do próby przejęcia mediów publicznych przez rząd Donalda Tuska. Szczególną rolę odgrywa tu sam premier oraz Bartłomiej Sienkiewicz, minister kultury i dziedzictwa narodowego, wcześniej podpułkownik Urzędu Ochrony Państwa.

11 stycznia 2024 r. nastąpiło zatrzymanie przez policję w Pałacu Prezydenckim Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, a kilka dni później Adam Bodnar, minister sprawiedliwości i prokurator generalny, odwołał prokuratora krajowego Dariusza Barskiego.

Czytaj więcej

Stanisław Biernat: Czy powtarzanie nieprawdy się opłaca?

Wszystkie te zdarzenia nastąpiły w oparciu o wątłe przesłanki prawne. Od samego początku trwa dyskusja, dlaczego premier Donald Tusk się na to zdecydował, ewidentnie lekceważąc zasady praworządności, które po odsunięciu PiS od władzy miał jakoby przywracać.

„Szczerze” Donalda Tuska

Co do wszystkich tych wydarzeń podnoszone są analogie ze stanem wojennym z 12/13 grudnia 1981 r., ale nie wydaje się, aby było to uprawnione stanowisko. Wtedy chodziło o to, żeby, uspokajając sytuację wewnętrzną w PRL, odsunąć groźbę sowieckiej interwencji militarnej. Dziś tego typu okoliczności nie wchodzą w grę.

Prof. Andrzej Nowak stwierdził, że Tusk to „do szpiku kości zły człowiek”, co miałoby wszystko tłumaczyć. Ale to także niewiele wyjaśnia, bo czyni się to bez żadnego odniesienia do realiów ideowych, politycznych czy społecznych.

Może więc spróbujmy zrozumieć działanie premiera, wychodząc od wyznawanego przez niego liberalizmu. Najlepszym źródłem do tego byłaby chociażby pobieżna analiza zawartości „Szczerze”, diariusza powstałego w okresie pobytu Tuska w Brukseli w charakterze przewodniczącego Rady Europejskiej (2014–2018). Książka ukazała się po powrocie do Polski w 2019 r.

Już na wstępie autor kreuje swój diariusz jako instrument służący do powstrzymywania populistów, cokolwiek miałoby znaczyć to niejasne określenie. Liberalizm jest łączony przez Tuska z dobrem, a inne poglądy ze złem. Ideowego oponenta trzeba raczej leczyć, niż rozmawiać z nim, jak słusznie zauważył Michał Sierpień w portalu Nowy Ład.

W tej sytuacji liberalna demokracja jest normą, zaś odstępstwa od niej rodzajem anomalii, wykorzystywanej przez populistów, mogących przybierać bardzo różne oblicza. Będą nimi zarówno antyglobaliści, jak nacjonaliści, integralni konserwatyści czy zwolennicy społecznej lewicy, ale mogą takimi stać się też tradycyjni katolicy. Jedyne, co by ich łączyło, to sprzeciw wobec sił liberalno-lewicowych.

Ale złem jest też sama demokracja, rozumiana jako wola większości, która musi być moderowana przez postępowe elity realizujące zasadę praworządności. Choć i w tym przypadku nie za bardzo wiadomo, o co chodzi.

Dla Tuska przeciwnik liberalizmu „odgrywa rolę pacjenta, któremu potrzeba czasem pomóc, ale na pewno nie brać pod uwagę jego zdania”. W takiej sytuacji była Polska po przejęciu władzy przez PiS w 2015 r., kiedy rozpoczęła się realizacja polityki „wstawania z kolan”. We wpisie z lata 2016 r. czytamy: „Od Lizbony do Sztokholmu często widzę zatroskane twarze. Jakbyśmy byli ciężko chorzy. Polska jest pacjentem Europy – tak wygląda w praktyce wstawanie z kolan”.

Pojęcie „wstawania z kolan” zostało wykorzystane ponadto do opisu Państwa Islamskiego: „Państwo Islamskie to nie tylko konkretne terytorium (…) to także inspiracja i stan ducha wielu, głównie młodych muzułmanów (…) Oni też chcą »wstać z kolan«”. Czyżby wyborcy popierający PiS niczym nie różnili się od zwolenników ISIS, a zatem należałoby ich tak samo bezwzględnie traktować, jak islamskich terrorystów?

Wypowiedzi Tuska w sprawie nacjonalizmu czy katolicyzmu właściwie zawierają to samo przesłanie. Traktuje on jakikolwiek nacjonalizm czy ruch narodowy jako zło wcielone, uważając walkę z nimi za część swojej misji. Jednocześnie „nie możemy pojęć, takich jak naród, ojczyzna, tradycja, pozostawić w rękach populistów”. Słowem, trzeba tak zredefiniować te pojęcia, aby, posługując się nimi, kontrolować swoich oponentów.

Podobnie sytuacja wyglądałaby z katolicyzmem, który o tyle może być tolerowany, o ile dostosuje się do poglądów liberalno-lewicowych. Premier przypisuje sobie prawo do określania, kto jest chrześcijańskim demokratą i nie powinno zaskakiwać, że byłoby to równoznaczne z byciem lewicowym liberałem. W „Szczerze” nawet akcja „Różaniec do granic” miała być czymś negatywnym, bo odmawiający modlitwę ludzie chcieli chronić Polskę przed napływem imigrantów.

Zatem liberalizm Tuska ma wymiar wręcz totalny, formatowany do dominacji ideologicznej przynajmniej nad Zachodem. Zarówno ruchy narodowe, jak katolicyzm nie mogą być sprzeczne z lewicowym liberalizmem. Stąd „nowy premier ma spore problemy z akceptacją poglądów innych niż liberalizm w jego własnym wydaniu” – jak podkreśla cytowany publicysta Nowego Ładu. Ale nie powinno to aż tak dziwić, skoro John Locke, twórca anglosaskiego liberalizmu, już pod koniec XVII wieku prezentował równie dogmatyczne i ekspansjonistyczne stanowisko, tyle że wówczas nie było możliwości realizacji tych pomysłów. Dziś jest inaczej. Trafnie o tym pisał prof. Ryszard Legutko.

Demokracja w zbroi

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia prof. Ewa Łętowska powiedziała w TVN 24, że jej zdaniem konstytucja zezwala na samoobronę, a tak właśnie traktuje działania Tuska i Sienkiewicza w sprawie przejęcia mediów publicznych. Wydaje się, że znana prawnik nawiązuje do koncepcji opancerzonej demokracji, którą nieświadomie posłużono się 19 i 20 grudnia 2023 r., zresztą do późniejszych zdarzeń również miałoby to zastosowanie.

Prawdą jest jednak, że we współczesnej Polsce nie ma właściwie instytucji prawnych realizujących tę koncepcję na wzór przyjętych w RFN. Z pewnością przy najbliższej okazji zostanie to nadrobione.

W kilka lat po przejęciu władzy w Niemczech przez NSDAP prof. Karl Loewenstein, niemiecki liberalny prawnik, emigrant po 1933 r., stworzył koncepcję demokracji opancerzonej, jak przyjęło się niezbyt poprawnie tłumaczyć na język polski terminy „wehrhaften Demokratie”, „militant democracy”.

Zdaniem Loewensteina za zwycięstwo ruchów totalitarnych odpowiadają ówczesne konstytucyjne organy państwa, tak niezdecydowane rządy, jak i nazbyt dogmatycznie działające sądy, w tym także sądy konstytucyjne. Co w tej sytuacji należałoby czynić? Liberalny prawnik uważał, że demokratyczne rządy i sądownictwo mają prawo zakazać działania i likwidować partie polityczne mające na celu wygranie wyborów, by chwilę po zwycięstwie znieść instytucje parlamentarne i pluralizm polityczny.

Poglądy te były wymierzone głównie w nazistów, faszystów i przedstawicieli autorytarnej prawicy, a w znacznie mniejszym stopniu w komunistów, których przeciwnik NSDAP traktował jako dopuszczalnych koalicjantów dla sił liberalnych i socjaldemokratów. Stanowczo sprzeciwia się temu prof. Adam Wielomski, który nie rozumie, dlaczego komuniści mieliby być w lepszej sytuacji niż naziści czy faszyści i co wspólnego z tymi ostatnimi mają przedstawiciele autorytarnej prawicy. W całej pełni należy zgodzić się z polskim historykiem idei.

W polskiej politologii nie tylko dokonano recepcji poglądów Loewensteina, ale przy okazji dodatkowo znacznie je zaostrzono. Profesorowie Roman Bäcker i Joanna Rak piszą, że opancerzona demokracja jest to „rodzaj systemu politycznego, który potrafi walczyć o swoje przetrwanie (democratic self-preservation) przede wszystkim z wrogami wewnętrznymi, lecz także z zewnętrznymi”, przy czym „unieszkodliwianie zagrożeń, w zależności od typu reprezentowanych strategii, można umieścić na kontinuum między eksterminacją a neutralizacją”. Likwidację wrogów liberalnej demokracji dałoby się więc w takiej logice przeprowadzić, podejmując polityczną decyzję o użyciu „przemocy politycznej”.

Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego współcześni przedstawiciele obozu demo-liberalnego tak wprost formułują groźbę wyeliminowania swoich adwersarzy z możliwości dalszego uczestnictwa w życiu publicznym. Przecież nawet w PRL po przełomie 1956 r. starano się unikać tego rodzaju retoryki w odniesieniu do oponentów realnego socjalizmu.

Ideowo-polityczną przesłanką wydarzeń z przełomu lat 2023 i 2024 byłoby odzyskiwanie przez demokrację (ale nie jako rządy większości) należnych jej praw, a więc ochrona systemu zinstytucjonalizowanego liberalizmu i co z tym związane – pozycji warstw społecznych za nim stojących, a może nawet całej liberalno-lewicowej klasy panującej.

Te zbiorowości – można je określić mianem nowej arystokracji o charakterze funkcjonalnym, a nie rodowym, jak dawniej – traktują wszelką próbę ograniczenia ich pozycji lub poddania kontroli sprawowanej przez siebie władzy za przejaw antydemokratycznego, skrajnie prawicowego, jak jest to najczęściej określane, populizmu. Stąd tak wielka nienawiść do PiS z ich strony, choć partia Jarosława Kaczyńskiego z prawicą niewiele ma wspólnego.

Populiści nad Wisłą muszą wiedzieć, że panowanie sił postępu będzie bronione za wszelką cenę i bez oglądania się na cokolwiek. Dlatego kwestia rządów prawa nie ma tu aż tak dużego znaczenia. Zresztą później się tę sprawę jakoś załatwi.

Liberalny autorytaryzm

Premier Tusk to przede wszystkim sługa zinstytucjonalizowanego liberalizmu, którego wcieleniem obecnie jest UE, choć mocno artykułowany jest on też na obu wybrzeżach oceanicznych USA (w stanach Nowej Anglii i Kalifornii), a nie reprezentant interesów Niemiec, jak uporczywie i błędnie twierdzi prezes PiS, natomiast działania podjęte pod koniec grudnia i na początku stycznia to wyraz ofensywy tego systemu w naszym życiu publicznym. Rodziłoby to istotne konsekwencje dla kształtu systemu politycznego w Polsce.

Skoro od dawna wiadomo, że idee mają konsekwencje (pisał o tym Richard M. Weaver czy Friedrich August von Hayek), to konsekwencją rozumienia liberalizmu zawartą w „Szczerze” Donalda Tuska może być powstanie liberalno-lewicowego autorytaryzmu, czego przejawem są choćby wydarzenia związane z próbą przejęcia mediów publicznych. Ten autorytaryzm nie miałby nic wspólnego choćby z autorytaryzmem europejskiej prawicy z międzywojnia i okresu II wojny światowej (np. w Portugalii, Hiszpanii, Francji czy na Węgrzech) ze względu na wszechobecną ideologię postępu i jej praktyczną realizację.

Gdy pod koniec lat 80. XX wieku na łamach „Przeglądu Politycznego”, pozacenzuralnego pisma gdańskich liberałów, formułowałem ideę liberalnego autorytaryzmu, to chodziło jedynie o ochronę ze strony instytucji państwa powstawania rynku i wykształcania się nowej struktury społecznej, na bazie czego mogłaby powstać stabilna demokracja polityczna, nie zaś modelowanie nowej tożsamości zbiorowej Polaków.

Dlatego tak dobrze szerszy sens obecnych wydarzeń wyjaśnia koncepcja opancerzonej demokracji, której podstawowym celem jest obrona panowania lewicowego liberalizmu, a nie cokolwiek innego.

Doskonale pamiętam, jak w lecie 1981 r. w okolicach siedziby władz krajowych NSZZ Solidarność w Gdańsku-Wrzeszczu spotykałem przedstawicieli lewicy KSS KOR w koszulkach z napisem „Jestem elementem antysocjalistycznym”, co dla partyjnej propagandy oznaczało tyle, co dziś populista dla lewicowego liberała. Paradoks historii polega na tym, że ci sami ludzie od wielu lat walczą z populizmem, traktując go jako zagrożenie pozycji, jaką osiągnęli po 1989 r.

W podobnej sytuacji jest sam Tusk, o czym mogłyby świadczyć zapiski poczynione w „Szczerze”. Diariusz ten powstał w okresie kilkuletniego pobytu w Brukseli, miejscu, gdzie formułowane są wzorce unijnego postępu i ustalana jest obowiązująca wykładnia liberalizmu, co należy bezkrytycznie realizować, a jak trzeba, to i za wszelką cenę bronić.

o autorze

dr hab. Lech Mażewski

jest prawnikiem i ustrojoznawcą. W latach 1991–1993 z listy Kongresu Liberalno-Demokratycznego sprawował mandat posła. W trakcie kadencji odszedł z KLD, przechodząc do Partii Konserwatywnej. Po 1993 r. wycofał się z działalności partyjnej. Autor publikacji m.in. w „Myśli Polskiej”, „Przeglądzie”, „Dziś”

19 i 20 grudnia 2023 r. doszło do próby przejęcia mediów publicznych przez rząd Donalda Tuska. Szczególną rolę odgrywa tu sam premier oraz Bartłomiej Sienkiewicz, minister kultury i dziedzictwa narodowego, wcześniej podpułkownik Urzędu Ochrony Państwa.

11 stycznia 2024 r. nastąpiło zatrzymanie przez policję w Pałacu Prezydenckim Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, a kilka dni później Adam Bodnar, minister sprawiedliwości i prokurator generalny, odwołał prokuratora krajowego Dariusza Barskiego.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Interwencja Boża w wybory w Ameryce
Publicystyka
Paweł Kowal: W sprawie Ukrainy NATO w połowie drogi
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Przez logikę odwetu Donald Tusk musi za wszelką cenę utrzymać się u władzy
Publicystyka
Groźny marsz Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Publicystyka
W Małopolsce partia postawiła się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy porażkę można przekuć w sukces?